Wszystko niejedno
Może by zacząć od błękitu nieba? To taka zwyczajna niebieskość, że właściwie nie dostrzega się jej na co dzień. Żyje się z pochyloną głową, nie, nie z pokory, bardziej z zabiegania, z niespuszczania oczu z wytkniętego celu, ze skulenia pod nawałą ludzkich spraw, wypatrywania czegoś, co się zgubiło, straciło, upuściło; pieniędzy, czasu, może nawet złotego rogu? A ile przed nami tych lepszych, wymyślonych rzeczywistości? Ekrany telewizorów, monitory komputerów, wystawy sklepów - wszystko za szkłem, brakuje tylko napisu nie dotykać. Ale niebo daleko i niebieskie tylko jak się patrzy z ziemi. Możesz być w telewizji, spikslować się, zdigitalizować i wcisnąć do komputera, to z wystaw możesz mieć, mieć, mieć... Z niebem to inna sprawa.
A niebo zaciągało się chmurami, zaciągało jak dymkiem papierosowym, tym delikatniejszym, ale też oczywiście szkodliwym. Wiedziałem, że wróży to niepogodę. Właściwie powinno mi być wszystko jedno. Pada czy nie, mżawka, śnieg z deszczem, sam śnieg, albo nic, sucho i jasno. Jakie to ma znaczenie, kiedy większość czasu i tak spędzę pod dachem wydawnictwa, potem domu, a w między czasie w autobusie metrze i znów w autobusie. Te kilka minut na przystankach minie mniej więcej tak samo w słońcu czy pod chmurami, ani zmoknąć porządnie nie zdążę, ani ogrzać słonecznym promykiem. W sobotę, albo w niedzielę mógłbym jeszcze iść albo nie iść na spacer, w środku tygodnia i tak nie będę miał czasu. A przecież nie było mi wszystko jedno.
Pogoda albo niepogoda ducha. Jakoś to, co jest we mnie w środku, zależy od tego, co na zewnątrz. Niby nic w tym niezwykłego, ale chodzi mi tylko o pogodę. Niebo niebieskie i słońce złote i we mnie też podobnie, szaro, smętnie, ponuro - we mnie tak samo. Może nie tak do końca, ale jednak. Myślę sobie - nie jestem osobny, coś mnie z tym wokoło łączy, może ja to niebo, słońce, albo chmury i deszcz to jedno? Ale jeśli tak, to ci co stoją ze mną na przystanku, też. Ta dziewczyna z rudymi włosami, nie mój typ, ale ładna i ten podsiwiały facet, co tak kaszle, że o mało się nie porzyga i to wstrętne babsko w sztucznym futrze, i ten w dżinsach i kurtce za krótkiej jak na tę porę roku. Sporo ich dookoła, a jak przyjedzie autobus, będzie jeszcze więcej, a jak wsiądę, to już w ogóle tłok.
Być jednością z tą rudą, to właściwie czemu nie, z tamtą w długim czarnym płaszczu, ale z tym obcharkańcem? albo z tamtym babsztylem? A to jedno niebo nad nami. Pokochać bliźniego, pojednać się, przytulić. Tę rudą to tak, ale ona pewnie by nie chciała, co innego ta wiedźma, a ten w kurtce to może pedał? Cholera trudne to wszystko. Kochać bliźniego jak siebie samego... Lubię siebie, ale czy kocham? Tak jakoś pozwalam sobie żyć, bo niby dlaczego nie? Co mi szkodzi ten nieduży facet jeżdżący w dni powszednie do nie najlepiej płatnej pracy, po południu pisujący takie tam różne, o ile nie trafi się jakieś zlecenie, na którym można dorobić, słuchający muzyki country, a zwłaszcza takiej jednej z krótkimi blond włosami o takim dziwnym gran ole łoperowym głosie. Bywał ten facet w życiu już ciekawszy i znacznie mniej ciekawy, zrobił kilka rzeczy mądrych i kilka głupstw, dzisiaj czasami nawet trudno powiedzieć, co było czym. Ot, taki sobie, ujdzie w tłoku, zwłaszcza tym autobusowym. Jak mnie rzuci na zakręcie na tę rudą, może też tak pomyśli? Byle nie wcisnęło mnie w to babsko, albo tego zaplutego. Czy oni lubią siebie chociaż? Właściwie, to chyba nie mają innego wyjścia. Ruda to musi siebie kochać, jakże by inaczej? Jak bym był nią, to bym szalał z miłości. Prawda, jakoś jesteśmy jedno, ale ta baba też.
To wszystko przez zmysł estetyczny. Baba ma pewnie dobre serce, a ruda to wydra. Na oko to jednak odwrotnie, ruda jest piękna i dobra, baba wstrętna i wredna. Żadnej sprawiedliwości na tym świecie, chyba, że się wszystko weźmie do kupy i wtedy znajdzie jakąś równowagę. Może i taka właśnie jest prawda? Pewnie wie to tylko Pan Bóg. Widzi nas z góry jak tę kupę, co tam dla Niego za różnica ruda czy tamta, ja czy ten puszczający pawia? Zresztą skąd mogę wiedzieć...
Idę i szukam królestwa niebieskiego, albo tylko tak mi się zdaje, jak to niebieskie niebo, to złudzenie. W kosmosie jest czarno, widziałem w telewizji, a może oszukiwali? No nie, kłamią, tylko jeśli chodzi o politykę, tyle, że co dzisiaj nie jest polityką? Zwłaszcza w tym kraju. Pan Bóg to też polityka, pewnie kiedyś uchwalą, że Go nie ma, demokratycznie, większością głosów. Zmartwi się dobry Pan Bóg. Jak to Mnie nie ma - powie - kiedy jestem? Zdziwi się, może po raz pierwszy w życiu, a żyje długo. Mnie jakoś nie dziwno, że się dziwię, ale nie jestem w końcu Panem Bogiem.
Dziwi mnie ta ruda. Skąd się takie biorą? O brzydotę jakby łatwiej. Starczy się nie umyć, nie uczesać, skrzywić na wszystko i wszystkich. Jaki właściwie człowiek jest tak sam z siebie? Ruda nawet jakby się nie umyła, też by miała swój urok, tej niesympatycznej kobiecie nie pomogłaby nawet łaźnia turecka. Ruda nawet jak się zestarzeje, nadal będzie ładna, a ten koszmar, kiedy był dzieckiem, też musiał być paskudny, a może nie? Dzieci są w porządku, są jakie są, tylko potem robią się takie różne. To brzydactwo pewnie by chciało być takie jak ta ruda, albo nie, może jej dobrze z taką sobą właśnie? Niby jesteśmy jedno, a nie wiem, o czym ci ze mną zjednoczeni myślą, co czują, czego chcą. Chcą pewnie pieniędzy. Ostatnio wszyscy chcą pieniędzy, ale tak naprawdę czego chcą? A jeśli naprawdę chcą tylko pieniędzy? Straszne, cholera, to może być jednak prawdziwe.
Gdzie szukać tego królestwa niebieskiego? Tu czy tam? Właściwie to szukać można wszędzie, znaleźć tylko się da tam, gdzie jest, ale nie tyle chodzi o to, żeby znaleźć, co żeby szukać. Szukajcie, a znajdziecie. Czemu właściwie w to nie uwierzyć? Jeśli się komuś nie chce szukać specjalnie, to może tak przy okazji. Jak się w domu coś zgubi, to tak się właśnie samo znajduje. Szukałem kiedyś okularów, a znalazłem sto złotych, które byłem zgubiłem uprzednio. Plusquam perfectum, któż dziś używa tego czasu? Może tak jest z królestwem niebieskim? Niemodne jak plusquam perfectum i znajduje się jak sto złotych? Tak, pod tym niebem można się zagubić i wśród tych ludzi, i można się odnaleźć. Szukasz królestwa niebieskiego, znajdujesz siebie, szukasz siebie, znajdujesz kogoś drugiego. To może być ta ruda, ale niekoniecznie, byle nie to pudło, ale los bywa przekorny. Kiedy na nią patrzę, nie na rudą rzecz jasna, na tamtą, więc kiedy na nią patrzę, nie jest mi wszystko jedno. Nie, ja to ja, ona to ona i niech tak zostanie. Właściwie nic do niej nie mam, nawet nie chcę mieć, bo i po co? Do rudej mam żal. Nie zwraca na mnie uwagi, nie odróżnia mnie od innych, od wstręciuchy też. Rudej trudno nie zauważyć, może gdybym też był rudy? Nie chciałbym być rudy, a właściwie dlaczego nie?
Jak się człowiek postara, to wszystko może polubić, tego potwora też. Jakby się przyzwyczaić, to właściwie nie byłaby aż tak straszna. Ciekawe, czy po kilku wspólnych latach dostrzegałbym urodę rudej, pewnie opatrzyłaby się. Przychodzi taki czas, że staje się właśnie wszystko jedno, coś się tam wewnątrz człowieka męczy, nuży, przygnębia. To nawet chyba nie chodzi o starość, to tylko takie dni bez tego niebieskiego nieba i złotego słońca. W takie dni taka ruda byłaby jak ogień, światło, ciepło. Ogień też bywa, że gaśnie. Byłoby mi wszystko jedno z tą rudą i niech by się działo, co chciało. Pewnie nie spotkam jej już nigdy. Założę się, że na tego koczkodana wpadnę jeszcze nie raz. Nie uważam, że mam pecha, ale szczęścia też niezbyt wiele. Tyle, żeby starczyło do wypłaty, do wiosny, do jaśniejszych dni. Może to wcale nie tak mało? Niektórym nie starcza.
Wszystko jedno i właśnie nie wszystko jedno. To chyba mądrość wschodu. To rzeczywiście niegłupie. Tak i tak, a jak tak, to właśnie nie tak, a jak nie tak, to właśnie tak. Tak i nie tak naraz. Tak, jest właśnie tak. Chyba tak. Ruda spojrzała jednak na mnie. Staram się zrobić minę kogoś interesującego, pewnie wyglądam niezbyt mądrze, a przecież właśnie mądrze myślę. Co komu z mojego myślenia? Ruda pewnie chciałaby przestać jeździć autobusem, a ja nie myślę o tym, jak zarobić na samochód, szukam królestwa niebieskiego. Nie można przecież służyć Bogu i mamonie. Więc u rudej nie mam szans, śmieszne u babusa pewnie też. Jednak mam szczęście. Co będzie, kiedy znajdę to, czego szukam? Gdybym wiedział, szukanie nie miałoby sensu. No, będzie lepiej, albo inaczej, a jeśli tak samo? Tak samo to nie, bo już nie będę szukał. Trzeba wierzyć w to lepiej. Cóż, nie jest w końcu tak źle, tylko czasami. Jak to dobrze, że tylko czasami.
Samotność, jak tu być samotnym na przystanku pełnym ludzi? Egzystencjalna samotność w tłumie, alienacja. Za Sartre'a to było modne, teraz jakby mniej. Nie czuję się samotny. Jakoś mnie ci inni ludzie obchodzą. Czuję ich, czuję, że są. Mamy to wspólne niebo, z ziemią to bywa tak jakoś różnie. Niedobrze jak jest za bardzo wspólna. Ciasno wtedy i nie wszystko jedno, bo niewygodnie, choćby w autobusie. W niebie to musi być dużo miejsca, kosmos podobno jest duży. W tym królestwie niebieskim to musi być fajnie. Pewnie rzeczywiście warto go szukać. A ruda czy też szuka? Jeśli, to pewnie męża, albo zwyczajnie, szczęścia. Kto wie, co znajdzie. Moglibyśmy poszukać razem. Pewnie ma z kim szukać. Pałka zapałka dwa kije, kto się nie schowa ten kryje... szukam! Przyjechał autobus.
Dodaj komentarz