Epilog
Jak to właściwie jest, kiedy się przestaje pisać wiersze? A jak to jest, kiedy się wiersze pisze? Wtedy oczywiście jest się poetą. Spróbujcie być poetami na ruchliwym, śmierdzącym skrzyżowaniu, albo wśród ludzi liczących pieniądze. A taki jest teraz świat. Pewnie właśnie dlatego Poeta umarł. Umarł nie wszystek oczywiście. Został po nim Prozaik. Prozaik potrafi sobie poradzić i ze smrodem, i z hałasem. Z pieniędzmi jest trochę gorzej, ale ma się przynajmniej jakąś szansę. Prawda jest taka, że po śmierci Poety, Prozaik zaczął mieć nadzieję, na trochę normalnego życia. Normalne życie to znaczy życie podobne do innych żyć, życie przyziemne i przyjemne, właśnie życie. Po śmierci Poety Prozaik poczuł, że żyje, nawet zauważył to. Zaczynał znajdować miejsce dla siebie wszędzie tam, gdzie dla Poety miejsca nie było. Choćby w autobusie. Poeta zwykle stał wciśnięty między ludzi tak, że zupełnie nie było go widać. Usuwał się z drogi, ale jakby w siebie, bo naciskano go ze wszystkich stron i nie bardzo miał się dokąd odsunąć. Prozaik z tym samym biletem miesięcznym co Poeta zwykle znajdował sobie miejsce siedzące, nie przejmując się, że może trzeba go będzie komuś ustąpić. Czując się zdecydowanie mniej dzieckiem, zauważał, że wokoło siedzi wielu młodszych od niego i nie bez słuszności uważał, że to oni powinni podrywać siedzenia na widok wsiadającej staruszki czy paralityka. Poza tym traktował tłoczących się ludzi jako znakomity materiał literacki. No, może przesada, że znakomity, ale tak naprawdę jedyny dostępny, bo o zwierzętach pisać nie lubił. Tak, w prozie jest miejsce na wszystko, nawet na obrzucone wczesno wiosennym gnojem śmierdzące róże. Wyobrażacie sobie Poetę piszącego wiersz po tytułem Zasrana róża? W prozie to brzmi zupełnie inaczej. Albo taki księżyc czy Księżyc. Odkąd podeptali go ludzie stał się taki zupełnie zwyczajny, kupa szarych kamieni daleko od ziemi i Ziemi. Dla prozaika to nic strasznego, ale wiersz o księżycu podeptanym, to o księżycu wiersz ostatni. Zostają jeszcze słowiki. Tylko kto ich dzisiaj słucha? Słyszeliście kiedyś słowika? Może już ich nie ma? Prozaikowi słowiki nie są do szczęścia konieczne. Może być wrona, gawron, pelikan czy kura. Do prozy wszystko się nadaje.
Prozaik szybko zrozumiał, że właściwe miejsce poety jest w grobie, oczywiście także w niebie, ale na ziemi nie. Jakże wielki był to poeta - myślał Prozaik - i jak niewiele z tego wynikało i wynika. Prozaikowi wielkość też jest nie bardzo potrzebna, bo do czego? Prozaik sobie pisze, Poeta tworzy, jeśli też tylko pisze, to co z niego za poeta? Prozaik tworzyć nie musi, może tylko opisywać, odbijać jak lustro, tymczasem czasem odbija poetom. Prozaikom nie tak często. Jeden taki napisał, że wszystko jest poezją i odbiło mu. Tak naprawdę wszystko jest prozą. Poezja to też proza tyle, że bez ładu i składu. Czy ktoś normalny widział kiedyś poezję? Prozy niby też nie widać, ale proza nie musi rzucać się w oczy, bo po cholerę? Poezja się rzuca przed wieprze. Kto z nas nie był w życiu ani razu świnią? Dla prozy świnia nie straszna, świnia to świnia, błoto to błoto, a za przeproszeniem gówno to gówno. Proza niczego nie musi upoetyczniać, zupełnie nie leży to w jej naturze. Proza ma to, czego poezji brak - zdolność przystosowania się. Potrafi pogodzić się ze światem, pojednać, nie wymaga od niego Bóg wie czego. Co więcej, im się w tym świecie bardziej wytarza, tym jest lepsza, prawdziwsza, autentycznie prozaiczna.
Można by tak długo. Proza nie boi się długości, może dlatego prozaicy zwykle przeżywają poetów; jak w też i w tym przypadku. Prozaik czuł się jednak w jakimś sensie spadkobiercą Poety. W pewnym sensie, bo odziedziczył po nim niewiele, a jedyną wartościową rzeczą, jak uważał, była miłość do owej piosenkarki z drugiej półkuli. Oczywiście kochał ją po swojemu, to znaczy prozaicznie. Na oko ta prozaiczna miłość od poetyckiej różniła się niewiele. Jak poprzednio miała niewielkie szanse na spełnienie, ograniczała się do słuchania piosenek i patrzenia na ich wykonawczynię na taśmie wideo lub w telewizji, jeśli akurat ją pokazywali. Uczucie to nie było słabsze, ale jednak w jakiś sposób opanowane. Nie przeszkadzało Prozaikowi w oglądaniu się za innymi dziewczynami, może mniej uzdolnionymi, ale mającymi przewagę krwi i kości, a głównie tego, co sprawia, że krew i kości nie są widoczne. Prozaiczna miłość liczyła się z dystansem i oceanem, ale pozwalała też widzieć wyraźniej i spostrzegać obiekt uczucia w znacznie bardziej urealniony sposób. Doprowadziło to tego, że Prozaik zebrał w kupę porozrzucane westchnienia Poety i sklecił z nich mniej czy więcej właśnie kupy się trzymającą całość. Powstał więc jakiś konkret, a jakiś dlatego, że łatwiej obecnie było wydać wiersze nieżyjącego Poety, niż prozę, która pozostała po przetrawieniu jego poezji. Mecenas jak dawniej był zwykle gdzieś daleko, Wydawca opracowywał właśnie kolejny poradnik czy nawet serię almanachów, czytelnicy wykazywali zdumiewającą cierpliwość w oczekiwaniu na ową książkę, przyjaciele trzymali kciuki za powodzenie. Podsumowując, było jak było, ale dla Prozaika były to oczywistość i rzeczywistość. Zastanawiał się, kto i kiedy napisze jakąś Śmierć Prozaika, ale miał nadzieję, że jeśli nawet, to stanie się to nieprędko. Czasami chyba tylko jemu jednemu brakowało Poety. Bywało tak zwłaszcza w sobotnie późne wieczory, kiedy jest się zbyt leniwym na prozaiczność, a nie można rozpłynąć się w tym czymś ulotnym, co nazywają poezją. Prozaik czytywał wtedy wiersze Poety i było mu trochę głupio, że nie potrafi tak pisać, tak czuć, tak być. Zdarzało się też, że nie wszystek umarły Poeta pojawiał się nagle w nocnej ciszy i blado-przezroczysty przechodził przez pokój, zawsze i niezmiennie idąc w kierunku telewizora. Prozaik wzdychał wtedy i nastawiał nagrania ulubionej piosenkarki Poety. Poeta siadał wtedy w fotelu i w miarę następujących po sobie piosenek rozpływał się, rozwiewał, znikał. Niekiedy spotykał też Prozaik czarną muzę Poety. Była obecnie z jakimś twórcą pośledniej raczej miary, ale należy wziąć pod uwagę, że jej pierwsza młodość przeminęła wraz z pierwszą miłością i nie należy się dziwić, że nie była już w stanie zadowolić swymi wdziękami kogoś o nieco większym i bardziej oryginalnym talencie.
Było więc zwyczajnie i nikogo zwyczajność ta nie dziwiła, poza być może jakimiś innymi żyjącymi jeszcze poetami, ale zwyczajność jak to zwyczajność nie miała czasu, aby się nimi zajmować i przejmować.
Dodaj komentarz