Mniej więcej obóz patriotyczny
Poznał ich niedawno. Właściwie byli dla niego pewnym zaskoczeniem.
- Nie jest nas wielu - mówił Mniejszy - ale z czasem będzie przybywać. Ludzie nie wytrzymają długo tego reżymu, prędzej czy później zaczną się sprzeciwiać, stawiać opór i wtedy przyłączą się do nas, a my już będziemy gotowi.
- Na razie - włączył się Większy - musimy wszystko dokładnie obmyślić, ale też pozyskać sprzymierzeńców choćby i tu w obcym kraju. Co do pana to właściwie siłą rzeczy przynależy pan do nas, jest już pan nieomal symbolem, jedną z pierwszych ofiar systemu. Wszystkim możemy powiedzieć - patrzcie, oto on, człowiek którego wygnano, pierwszy, który miał odwagę przeciwstawić się chorym twórcom zbrodniczego porządku.
Poeta słuchał ich słów i czuł, że nie zapadają mu w serce.
- Ja właściwie się nie sprzeciwiałem - powiedział wreszcie - wypędzili mnie tylko za to, że jestem poetą, albo przynajmniej oni uważają mnie za poetę. To prawda, że tęsknię za domem, za swoim pokojem i wieczorami, kiedy to mogłem posłuchać swojej ulubionej muzyki, ale to tylko tyle. Nie nadaję się ani na rewolucjonistę, ani na partyzanta, nie umiem walczyć. Napisałem tylko jeden patriotyczny wiersz, a i on był właściwie o tym, że dla ojca ojczyzną była córka, którą kochał i do której wracał z zagranicy. Szczerze mówiąc, to był taki sobie wiersz, ale podobał mi się, był taki prosty.
- Kiedy nam właśnie o to chodzi - przekonywał mniejszy - o to, że wygnano pana tylko za odwagę bycia sobą. To w całej pełni ukazuje ich prawdziwe oblicze. Ich wrogiem jest każdy, kto nie chce być taki, jakim oni chcieliby go widzieć. Ta pana niewinność i męczeństwo, to broń dla nas ważniejsza niż karabiny czy bomby.
- Kiedy ja nie z odwagi jestem sobą - zaoponował poeta - ja się sobą urodziłem i długo trwało nim zrozumiałem, że nie mogę być nikim innym. Wcześniej nawet siebie nie lubiłem. Nie podobałem się sobie, wstydziłem się własnej słabości, śmieszności, tchórzostwa, tego, że piszę wiersze też. Potem zaakceptowałem to, chociaż nie bez trudu. W końcu nawet wymyśliłem powiedzenie, że człowiek, który udaje, że nie jest sobą, wygląda jak ktoś kto udaje, że nie jest sobą. To bardzo męczące próbować być kimś innym niż się jest i to się przecież nie może udać. Myślę, że to, że oni nie lubią akurat poetów, bo Platonowi wymsknęło się być może nie do końca przemyślane zdanie, to przypadek. Każdy kogoś musi nie lubić i wypadło akurat na mnie. Może mam w sobie coś z ofiary? Wielu poetów przecież pozostało tam na miejscu. Może nawet nadal piszą wiersze, ale mówią o sobie, że są filozofami, twórcami, literatami. Dla mnie bycie poetą znaczyło po prostu bycie, istnienie. Człowiek musi kimś być, jeśli jest sobą, a przecież nie może być kimś innym, więc ja stałem się poetą, chociaż właściwie, wolałbym, gdyby nazywano mnie myślicielem. Znacznie więcej myślę niż piszę. Oni jednak uznali, że nie jestem nikim więcej jak tylko poetą. Przykro mi, że jestem tylko poetą, nawet jeśli jestem nim tylko w ich oczach.
Mniejszy poruszył się nieco zniecierpliwiony.
- Wie pan - zaczął - my nie jesteśmy bardzo wykształceni - trudno nam zrozumieć to, co mówią ludzie tacy jak pan, ale widzimy w panu przede wszystkim wygnanego rodaka i to rodaka, który jako poeta zalicza się do elity narodu, do tego, co w nim najlepsze, najwartościowsze. Przynajmniej my wierzymy, że tak jest. Nasza wiara wynika po trosze z niewiedzy, trochę z wychowania, tradycji, może z przyzwyczajenia do wartości, o których nam mówiono w dzieciństwie. Nie rozumiemy i właśnie dlatego wierzymy, więc czego by pan nie powiedział, nie zmieni to nas. Właściwie więc pana poezja nie ma dla nas znaczenia w sensie, że wzbogaca nas duchowo, czy uszlachetnia. Mówimy jednak, że tak jest, bo tak być powinno. Powinniśmy mieć jakiś sztandar, więc jest pan dla nas sztandarem, powinniśmy mieć jakiś hymn i może stanie się nim któryś z pana wierszy. My tego potrzebujemy i chwila tego potrzebuje i będzie potrzebowała coraz bardziej.
- Jeżeli tak jest jak mówicie, to dlaczego do mnie przyszliście? - zapytał poeta - nie potrzebujecie mojej zgody na bycie sztandarem, bo któż by się pytał o zgodę kawałka szmaty? Moje wiersze, kiedy już zostaną wydane, stają się bezbronne i zniosą pokornie każdą mękę, czego więcej chcecie? Wygnanie zrobiło ze mnie bohatera, moja poezja zaistniała przez odrzucenie, ważny jestem, bo wygnany, ważny jestem, bo odrzucony, a przecież nie zmieniłem się, a w tym, co napisałem nie pojawiło się żadne nowe słowo. Nie walczyłem z wyznawcami Platona i nie zabiegałem o wasze względy. Byłem i jestem obok. Moi wrogowie litościwie to zrozumieli i po przekroczeniu granicy zostawili w spokoju, wy mówicie, że jesteście moimi przyjaciółmi, a chcecie mi zabrać tę odrobinę ciszy jaką zostawili mi moi prześladowcy. Weźcie sobie moje wiersze, czegokolwiek z nimi nie zrobicie, nie zmienicie w nich ani przecinka, weźcie sobie tego poetę narodzonego dzięki wygnaniu, ale mnie dajcie spokój, a właściwie zostawcie w spokoju.
- My czujemy w panu żal - powiedział Większy - mówiono nam, że z żalu i tęsknoty tworzy się poezja, nie będziemy panu przeszkadzać w tworzeniu. Chodzi nam tylko, żeby przyszedł pan od czasu do czasu na nasz wiec, nie musi pan nic mówić, niech pan tylko będzie. Niech się pan może z nami sfotografuje, może pan milczeć, milczący poeta na emigracji,, to może nawet bardziej wymowne od krzyku. Nasi propagandziści zrobią już resztę. Potrzebujemy pokazać się z panem i tylko tyle. Nas nie wygnano, wyjechaliśmy sami. Niektórzy dla pieniędzy, inni dla przygód, jeszcze inny z wrodzonego niepokoju, ale teraz widzimy swoją szansę na nadanie naszemu życiu sensu. Będziemy walczyć z reżymem o to, by mógł pan wrócić do kraju i zaczniemy też istnieć. Pana wygnanie stanie się naszym, też będziemy odrzuceni i prześladowani i też staniemy się ważni i wartościowi. Dzięki panu możemy się spełnić i szczerze za panem powtarzać - amicus Plato, sed magis amica veritas. My staniemy się bojownikami, wyznawcy Platona będą mieli przeciwników, których zaczyna im teraz brakować i świat będzie takim jakim był od wieków, zachowa swoje barwy i będzie się chciało żyć, żyć, żyć...
- Dobrze - powiedział nagle poeta - zgodzę się na to, co mi proponujecie, ale pod jednym warunkiem.
W oczach Mniejszego i Większego zabłysła radość.
- Jakim? - zapytał Mniejszy.
- Może się wam to wydać śmieszne, małostkowe, może nawet nieetyczne, ale przecież nie o etykę czy moralność wam chodzi. Potrzebny mi telewizor i magnetowid, mogą być nawet używane. Jak mi to załatwicie, przyjdę na wasz wiec, zrobię sobie z wami zdjęcie i mogę nawet zawołać amicus Plato sed magis amica veritas, nawiasem mówiąc powiedziałem to nie ja tylko Arystoteles, a ja nie bardzo go lubię i nie bardzo się z nim zgadzam, ale to też nie takie ważne. No jak, stoi?
- W porządku - obaj skinęli głowami - zrobimy zbiórkę wśród naszych, a może znajdzie się jakiś bogatszy zwolennik czy sympatyk, jeśli nie, to ukradniemy, dla doba sprawy.
Odeszli z wyraźną ulgą na twarzach. Poeta spojrzał na leżącą pod Obroną Sokratesa kasetę.
- Niedługo znowu cię zobaczę - szepnął.
Dodaj komentarz