Pokusa dyplomacji
Propozycja zostania premierem emigracyjnego rządu zaskoczyła poetę zupełnie. Jego układ z Mniejszym i Większym nie przewidywał przecież aż takiego angażowania się w politykę. Okazało się jednak, że proponuje mu ten wysoki urząd zupełnie inna grupa, niezwiązana zupełnie z poprzednią. Próbował tłumaczyć, że na polityce nie zna się wcale, a na rządzeniu jeszcze mniej, ale zakrzyczeli go, twierdząc, że jego przemówienie na ostatnim wiecu było porywające. Nie przypominał sobie jakoś słuchaczy porwanych jego słowami, prawdę mówiąc uważał, że nie bardzo potrafił powiedzieć, o co mu chodzi. Pomyślał, że może jednak komuś udało się poskładać wypowiedziane przez niego myśli i zgodzić się z ich treścią. Nadal jednak przekonywał namawiających go, że nawet jeśli czasami potrafi powiedzieć coś mającego znaczenie, to jednak za mało to na zostanie głową gabinetu, choćby tylko emigracyjnego. Nawet taki szef rządu musi mieć przecież jakiś program, działać choćby z daleka na rzecz swego uciskanego narodu, posiadać jakąś wizję przyszłości. Pierwszego Poeta nie miał, drugiego nie umiał, a co do wizji przyszłości to nie wybiegała ona poza najbliższe dwa tygodnie. Nie przekonywały go też argumenty, że przecież bywało już nieraz w historii, że wielcy i sławni artyści stawali na czele państwa po to, by swoim autorytetem umożliwić przetrwanie, wyjście z kryzysu, trudne reformy, czy jak w tym przypadku wyzwolenie. Poeta twierdził, że nie czuje się wybitny, a już z pewnością nie sławny. Chwilowa popularność jaką przyniosło mu wygnanie minęła i od czasu spotkania z Prawdziwym Pisarzem nie interesował się nim nikt ze świata ludzi mających wpływy i znaczenie. Namawiano go jednak nadal, mówiąc, że te jego nawet pobieżne wcześniejsze kontakty, to i tak bardzo dużo i oni nie znają nikogo, kto mógłby się poszczycić choćby takimi. Partia, którą założyli nie była duża, ale uważali, że kiedy emigranci z kraju zaczną napływać masowo, powiększy się szybko jako zorganizowana już i znana w szerszym świecie. Ten szerszy świat przestraszył Poetę dodatkowo. Wyjaśniał, że z natury jest samotnikiem, człowiekiem stroniącym od tłumów i wszelkiego hałasu, zawód poety wymaga od niego pewnego dystansu do świata, wydarzeń, nawet siebie samego. Dodał też, że w towarzystwie ludzi znanych, sprawujących ważne funkcje lub tylko będących blisko wielkich spraw, nie umie się zachować, odczuwa onieśmielenie i często milczy. Z pewnością nie spełniłby pokładanych w nim nadziei i może nawet swoją postawą zupełnie niechcący zaszkodził sprawie. Uznali jego słowa za dowód skromności, a tę za najlepszą rekomendację na stanowisko premiera. Poeta zaczynał powoli dochodzić do wniosku, że ich nie przekona. Przypominali mu takich, co ciągną kogoś opierającego się na wódkę. Nigdy nie wiedział, co w takiej sytuacji zrobić. Nie sposób było powiedzieć po prostu - nie chcę. To nie był argument, ale innych argumentów też nie było. Poeta nie widział żadnego sensu w składanej mu propozycji. Ci emigranci tak samo jak Większy i Mniejszy wyjechali z kraju z przyczyn zupełnie innych niż polityczne. Teraz widać u wszystkich zapanowała moda na politykę. O ile jednak Mniejszy i Większy byli nastawieni bojowo, to ci nie mieli wojowniczych zamiarów. Poecie byłoby może z nimi właśnie bardziej po drodze, ale oni właśnie tej drogi nie widzieli. Zastanowił się, czy potrafiłby ich poprowadzić. Dokąd sam zmierzał? Właściwie do szczęścia wystarczyłby mu taki sam niewielki pokój z którego go wygnano i telewizor z magnetowidem. A może - zastanowił się - jako premier nawet takiego śmiesznego emigracyjnego rządu miałby jakąś szansę na przebycie oceanu i spotkanie się ze swoją ukochaną w rzeczywistości? Ta myśl onieśmieliła go, wydała mu się tak nierealna jak dążenie wyznawców Platona do zbudowania idealnego państwa. Bardziej absurdalna niż idealna nawet. Uświadomił sobie nagle, że błędem wyznawców Platona była właśnie owa dążność do ucieleśnienia ideału. Osiągnąć ideał, to w gruncie rzeczy zaprzeczyć mu, zniszczyć go, sprowadzić w sferę niskich, przyziemnych wartości. Gdyby swojej ukochanej mógł dotknąć, jego miłość pękłaby jak mydlana bańka, byłoby to tak, jakby ktoś głośno krzyczał, że kocha ciszę. A może nie byłoby to takie najgorsze, gdyby ona przestała być ideałem, a stała się kobietą? Poeta przypomniał sobie, że kiedyś żył tak jak inni ludzie. Miał narzeczoną, myślał o założeniu rodziny. Potem jego życie nagle ruszyło jakimiś dziwnymi, nieznanymi drogami, które zaprowadziły go aż tu, na emigrację. Nie, stanowczo nie wiedział dokąd zmierza. Gdyby miał kogoś prowadzić za sobą, wyglądałoby to zapewne przekomicznie. Kręciliby się w kółko, wchodzili w uliczki bez wyjścia, snuli bez celu po parku. Poczuł nagle zmęczenie towarzystwem tych natrętów, którzy szukali przewodnika. Być figurantem w organizacji Mniejszego i Większego było zdecydowanie mniej męczące. Poza tym obiecali mu to wideo. Popatrzył na oczekujących w napięciu jego decyzji ludzi i nagle z niespodziewaną nawet, a może szczególnie dla niego samego gwałtownością, ryknął:
- Spierdalajcie stąd, ale to już!
Dodaj komentarz