Przed powrotem
Upadek wyznawców Platona w ojczystym kraju Poety był tak samo nagły i niespodziewany jak ich dojście do władzy. Nie przyczyniła się do niego żadna z emigracyjnych partii ani organizacji. One jednak właśnie były najbardziej zawiedzione przebiegiem wydarzeń. Z dnia na dzień straciły swoją rację bytu, a nie zdążyły na tyle urosnąć, żeby mieć jakieś znaczenie również w obecnej sytuacji. Wyznawców Platona obaliła opozycja wewnątrz krajowa nie potrafiąca się pogodzić z idealizmem władzy i dążąc do przywrócenia dawnych materialnych wartości. Poeta skonstatował, że prozaicy obalili filozofów. Miało to jednak dla niego to znaczenie, że pozwalało wrócić.
Nad tym czy ma wracać zastanawiał się długo. Zdążył przyzwyczaić się już do nowych warunków, nie miał w ojczyźnie nikogo, za kim by tęsknił, ani niczego do czego chciałby wrócić. Jego pokój zapewne zajął już ktoś inny i czekałaby go jakaś walka o jego odzyskanie, ale nie sądził, by wraz ze ścianami odzyskał tak lubiane kiedyś sprzęty i atmosferę tamtych zasłuchanych w piosenki wieczorów z przed wygnania. Zastanawiał się nawet, czy kiedykolwiek będzie mu dane odzyskać poczucie tego, że jest u siebie. Nie tylko zrozumiał złudność takiego myślenia, ale też powstała w nim osobowość emigranta, jakby poczucie bycia wygnanym przeniknęło go i dotychczas bezdomne zadomowiło się w nim na stałe.
Rzeczywistość zmuszała go jednak do powrotu. Kraj, który udzielił mu schronienia, nie widział dłużej potrzeby pomagania mu, skoro przestał być już prześladowany, inne kraje tym bardziej nie poczuwały się do pomagania mu w jakikolwiek sposób. Prawdę mówiąc zapomniano o nim. Ojczyzna też nie pamiętała, ale w ambasadzie uznano, że skoro poprzednia władza wygnała go, to oczywiście obecna pozwala mu na powrót, chociaż nie jest w stanie wspomóc go materialnie w sposób znaczący.
Bycie poetą, po upadku wyznawców Platona też nie znaczyło już wiele. Poezja nie wyróżniała nikogo, pisać wiersze znaczyło tyle, co szyć spodnie, grać w piłkę, czy wykonywać jakiś inny bardziej lub mniej ciekawy zawód, z tą tylko różnicą, że jak wcześniej nie można było zarobić nią na życie. Paradoksalnie tak jak wygnanie wyniosło go chwilowo na coś w rodzaju szczytu, tak możliwość powrotu spychała w dół, między ludzi bardzo przeciętnych, nikomu nieznanych, tak pod rządami wyznawców Platona jak i teraz zajętych przede wszystkim troską o mało efektowne sprawy bytowe.
Poeta miał nadzieję, że uda mu się wrócić do pracy w wydawnictwie, w którym pracował kiedyś, wynająć jakiś niewielki pokoik i z czasem przywrócić swój poprzedni stan posiadania, chociaż nie miał nadziei na szybkie kupienie telewizora i magnetowidu. To właśnie martwiło go najbardziej. Wierzył, że gdyby rządy wyznawców Platona potrwały jeszcze jakiś czas Mniejszy i Większy wystaraliby się o to wideo dla niego. Teraz nie było sensu na to liczyć. Organizacja Mniejszego i Większego rozpadła się, a oni sami, nie myśląc o powrocie, żyli tak jak zawsze uważając, że właśnie w tym obcym kraju uda im się prędzej dorobić czegoś więcej niż w ojczyźnie. Ciąg życia Poety został zaburzony i w wyniku tego powrót do kraju był przyjazdem na miejsce, o ile nie zupełnie nieznane, to jednak w znacznym stopniu zmienione. Nie tak trudno więc zrozumieć, że upadek wyznawców Platona Poety nie ucieszył aż tak bardzo, jakby się mogło zdawać.
Obudziło się w Poecie też coś nowego; coś w rodzaju chęci urealnienia swoich marzeń. Kiedy się bowiem zastanowił nad możliwościami zarobienia na magnetowid, doszedł do wniosku, że są one mniej więcej takie, jak szansa pojechania do kraju, w którym żyła i śpiewała jego miłość. Myśl o dobrowolnym wyruszeniu w świat przyszła Poecie do głowy po raz pierwszy w życiu. Przeczuwał, że spotkanie w rzeczywistości owej kobiety, przyniesie ze sobą klęskę podobną do upadku wyznawców Platona, ale pragnienie stanięcia oko w oko ze swoim ideałem stawało się coraz silniejsze.
Poeta zresztą nie tylko w tym odczuwał pewną podwójność. Spod idealizmu wydobywała się coraz częściej jego przyziemna natura i co ciekawsze, Poeta przyglądał się temu drugiemu swojemu ja z niejaką sympatią. Miało w sobie sporo trzeźwości i konkretność, która mogła pozwolić Poecie na dążenia, których spełnienie nie rozwiewało żadnych złudzeń, nie pozbawiało marzeń, nie obalało postawionych na piedestale wartości. Osobowość ta była zdecydowanie bardziej życiowa i choćby wyznawcom Platona nie przyszłoby do głowy wyganiać jej za granicę. Przytłoczona dotychczas przez stworzoną z niespełnień część Poety nie brała jakby udziału w jego życiu i wydawało się nawet, że nigdy nie znalazła się na emigracji. Kiedy brała górę, zastanawiał się, czy przypadkiem, to co przeżywa, nie jest snem, czy wyznawcy Platona w ogóle istnieli, czy zmusili go do opuszczenia kraju, czy ostatnie miesiące wydarzyły się naprawdę.
Ta właśnie część domagała się od niego jakiejś decyzji. Mówiła, że przeciwko owej piosenkarce nic nie ma, że lubi ją, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić w realnym świecie. Czuła się co prawda najlepiej w domu, ale podróże nęciły ją również. Zobaczyć, co jest po drugiej stronie oceanu, było ze wszech miar godne trudu przepłynięcia go lub przelecenia, chociaż ta pierwsza ewentualność była bardziej kusząca. Z pewnym poczuciem humoru pytała Poetę, ile jego ukochana ma lat, ile wzrostu, czy była zamężna dwa czy już trzy razy, czy jest taka ładna jak wygląda w telewizji, czy bez makijażu i charakteryzacji wygląda ot tak sobie, zupełnie przeciętnie? Idealistyczna strona Poety nigdy takich głupich pytań nie zadawała, takie sprawy nie interesowały jej zupełnie i Poeta przyłapywał się na tym, że coraz częściej podziela ciekawość tej przyziemnej natury.
Postanowił w końcu wrócić do kraju po to, żeby wyjechać z niego dobrowolnie. Miał nadzieję odzyskać w ten sposób wolność i niezależność ograniczone przez wyznawców Platona, wrócić na drogę decydowania o samym sobie. Uświadomił sobie bowiem, że nie tyle dokuczało mu samo wygnanie, co fakt, że miało w sobie oczywisty element przymusu. Ten przymus ciążył mu najbardziej i tylko powrót do ojczyzny mógł go od tego ciężaru uwolnić. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie to powrót do punktu wyjścia, ale zamknięcie owej pętli czasu, w której się znalazł, było mu najwyraźniej potrzebne, może po to, by móc powiedzieć sobie - oto ja, oto właśnie ja?
Przez kilka jeszcze dni snuł się po ulicach i parkach obcego miasta, rozmawiał z kilkoma poznanymi tutaj ludźmi, wreszcie wróciwszy któregoś wieczoru do domu emigranta, w którym zajmował już nie całkiem legalnie pokój, postanowił - jutro. Zapakował ten sam plecak, z którym tu przybył, włożył do niego te same ubrania, tę samą Obronę Sokratesa i tę samą kasetę z jej piosenkami. Odczuł ulgę. Od tego momentu mógł robić to, czego sam chciał. Był wolny.
Dodaj komentarz