Tu i teraz
- W pana kraju teraz pewnie zima - pokiwał głową staruszek - byłem tam w czasie wojny. To zabawne, że dzięki wojnie zwiedziłem kawał świata. Zresztą nie tylko ja. Ale ja przynajmniej mogę teraz o tym opowiadać, a wielu moich kolegów już nie - roześmiał się. Nie gorszę pana śmiejąc się z poważnych spraw? - zapytał nagle.
- Nie wiem, czy wojna to poważna sprawa - odpowiedział Poeta - nie przeżyłem wojny, to znaczy nie żyłem jeszcze wtedy... i nie umierałem - dodał po chwili.
- Rozsądnie pan mówi - przytaknął starzec - ludzie często plotą bzdury na tematy, o których nie mają pojęcia. Choćby o Bogu, kto z tych, co mówią o Bogu widział Go, albo chociaż poczuł jego działanie?
Poeta zapatrzył się w przestrzeń.
- Mówią, że Bóg jest wszędzie - powiedział cicho - czasami wydawało mi się, że to prawda.
- Bywałem w takich miejscach, gdzie na pewno nie ma Boga - skrzywił się stary - ale może Mu właśnie chodziło o to, żebym poznał jak to jest, kiedy Go nie ma? Zimy w pana kraju są surowe.
- Jak kiedy - westchnął poeta - bywają też łagodne.
Siedzieli na ławce w parku pod drzewem, którego nazwy poeta nawet nie znał. Pomyślał, że kiedyś napisze, że to był cyprys. Wszyscy poeci pisali o cyprysach, ale to nie był cyprys. Staruszka poznał niedawno. Właściwie wszystko, co się wydarzyło po wygnaniu było niedawno. W jego życiu były różne epoki. Pierwsza to zanim poznał ją. To było dzieciństwo. Kiedyś pisząc wracał do tamtych czasów, ale przestał, kiedy uświadomił sobie, że nic z tego co napisał, nie jest prawdą. Czas, w którym był z nią, teraz bolał. Zawsze starał się o nim nie myśleć i trochę udało się zapomnieć. Potem było nieco ciekawego życia, o którym napisał dużo i też w większości nic prawdziwego. Prawdziwa okazała się samotność, chociaż też jakby nie do końca. Myślał, że dogłębną szczerość da mu wygnanie, ale ze zdziwieniem stwierdzał każdego nowego dnia poza krajem, że nie czuje się wygnańcem. Może tak naprawdę chciał wyjechać i tylko wyznawcy Platona pomogli mu w tym? Zamiast tęsknoty odczuwał coraz większą ulgę. Tutejsi obcy byli rzeczywiście obcy i nie czuł patrząc na nich takiego przygnębienia, jakie ogarniało go na widok znajomych, których nie chciał znać, a którzy jego nie znali, choć byli przekonani, że jest inaczej. Tak, zdecydowanie mniej było tutaj tego zdawania się, zwłaszcza tego, które kłamało, że jest się u siebie. W kraju bycie u siebie zdawało się tak oczywiste i właśnie zdawało się. Wystarczyła ta jedna noc straszna, jak by powiedział jego dawniejszy mistrz, a późniejszy prześladowca. Jestem tam gdzie jestem - powtarzał sobie - jestem tu i jestem teraz i zawsze tak jest, chociaż gdzieś byłem i będę. Teraz jest ten park i ten staruszek, który kiedyś zabijał mieszkańców jego kraju. Teraz karmi ptaki i prowadzi sympatyczne rozmowy. Może jest którymś wcieleniem Sokratesa, którego Platon kiedyś nie zdołał obronić, a może tylko tym kim jest, kto przeżył swoją przeszłość, a przyszłości tak niewiele mu zostało? Kiedyś zabijał, dzisiaj prowadzi dialog, a Platon właśnie odwrotnie... Nie wyznawcy Platona nie zabijali, bili tylko czasami. Jego nawet nie dotknęli.
- Jeśli w pana kraju jest teraz mróz, to może się pan czuć jak na wakacjach - powiedział staruszek - przepraszam jeśli zabrzmiało to ironicznie, ale miałem dobre intencje.
- Rzadko kto mówi, że ma złe intencje - uśmiechnął się Poeta - ale rozumiem, że chciał mnie pan jakoś pocieszyć. Niepotrzebnie, nie jest mi smutno. Smuto było mi tam, u siebie. Z dnia na dzień czułem się bardziej obcy. Tutejsza obcość jest inna, taka zwyczajna i niemetafizyczna. Ludzie są nawet jakby życzliwsi dla obcokrajowców, oczywiście jeśli ci nie mają innego koloru skóry, albo nie przyjechali tu zarabiać pieniędzy. Pewnie kiedyś będą mieli dość emigrantów, tych politycznych też, ale z mojego kraju wygnano nas niewielu. Czasem nawet myślę, że tylko mnie.
- Poetów nie jest zbyt wielu - przyznał starzec - to, że was wygnali jest dla mnie niedorzeczne, ale ogólnie nie wzbudziło to wielkiego zainteresowania. Nasz rząd podobno protestował, ale w pana kraju chyba naprawdę większość obywateli popiera nową władzę i właściwie nie robią tam nikomu krzywdy - popatrzył znowu przepraszająco - wie pan, jeśli spojrzy się na to, co wyprawiają w niektórych innych państwach, albo przypomni się sobie wojnę...
- Też miewam myśli, że może oni mieli rację, że zupełnie niechcący przeszkadzałbym im w budowaniu tego idealnego państwa - mówił Poeta - zwłaszcza, że nie wierzę, w to, że im się uda. Utopii nie można zrealizować, są jak gwiazdy, ale człowiek już przecież wylądował na Księżycu. Powinienem to właśnie uznać za ostrzeżenie, ale wtedy mówili tylko, że w niebie nie ma Boga. Teraz twierdzą, że Bóg jest gdzieś dalej, albo, że w innym wymiarze. Ale dla poetów był to prawdziwy cios. To tak jakby muza okazała się pospolitą kurwą... przepraszam za brzydkie słowo...
- Nie szkodzi, byłem w wojsku - pobłażliwie machnął ręką staruszek - też kiedyś wyobrażałem sobie poetów jako ludzi z rozwianymi włosami, którzy patrzą w gwiazdy i wzdychają, teraz to staroświeckie wyobrażenie, ale poeci to chyba jednak nadal marzyciele?
- Nigdy nie miałem marzeń innych niż reszta ludzi - pokręcił głową Poeta - cały czas jednak tęskniłem do czegoś, czego nie potrafiłem określić i chyba dlatego pisałem wiersze. Wie pan, można tęsknić do listka drzewa, kropli deszczu, a najczęściej do kobiety, do tego ideału, który nie istnieje, ale kto to zresztą wie? Chyba najgorsza jest w nas poetach ta niekonkretność, albo raczej konkretność innych spraw, to znaczy uważanie za konkretne tego, czego inni za konkretne nie uważają - próbował powiedzieć precyzyjnie Poeta.
- Teraz też pan szuka właściwego słowa, jakby ono mogło coś zmienić i miało być czymś więcej niż jeszcze jednym słowem wypowiedzianym w naszej rozmowie - uśmiechnął się staruszek - tacy właśnie chyba jesteście. Wierzycie słowom, wydaje się wam, że mają jakąś sprawczą moc, że są w swej istocie działaniem, konkretem właśnie. Służyłem w artylerii. Nigdy nie słyszałem słowa - ognia - wykrzykiwanego przez oficera, strzelaliśmy na machnięcie ręką. To nie słowo zabijało tych do których strzelaliśmy tylko ta ręka, ten gest, to machnięcie. Od tamtej pory myślę, że na życie wystarczy tylko machnąć ręką i po wszystkim. Na wojnie rzadko słychać słowa.
- Ale choćby to, co napisał Platon dla mojego życia miało jednak jakieś znaczenie - zaoponował Poeta - mój los nie jest tak ważny i nieco odosobniony, ale zawsze...
- Może z poetami jest inaczej - zgodził się staruszek - może też każdy ma to w co wierzy? Literatura nie zmieniła mojego życia. Zajęliśmy kiedyś jakąś szkołę, w której była biblioteka. Część książek wykorzystaliśmy na ognisko, wyrwanymi kartkami ocieplaliśmy buty, tomiki poezji świetnie nadawały się na skręty i na papier toaletowy. Nie było w mojej baterii nikogo, kto by czegoś z tego przeczytał inaczej niż przypadkiem. Po wojnie widziałem film, w którym jeden żołnierz czytał w okopie książkę. Może byli i tacy, ale ja nie widziałem.
- Może gdyby ludzie więcej czytali nie byłoby wojen? - westchnął Poeta.
- Zwłaszcza gdyby czytali Platona - roześmiał się starzec.
- Gdyby go naprawdę przeczytali dokładnie - bronił się Poeta - może sam sobie jest trochę winien. Sokrates podobno twierdził, że nigdy nie mówił tego, co przypisywał mu Platon. Teraz przekręcają to, co on sam napisał.
- I wychodzi na moje - pokiwał głową staruszek - słowo ma takie znaczenie jakie nadadzą mu ci. którzy mają władzę czy siłę, albo chociaż chęci czy energię. Ci co pana wygnali według mnie mieli rację w tym, że nie robił pan niczego, co byłoby w jakiś sposób wartościowe, tylko dziwię się, że wygnali pana. Uważam, że jest pan nieszkodliwy.
- Wszystko to marność - Poeta smętnie zwiesił głowę - wielu sprawom tylko nasza wiara nadaje jakiś sens, ale to nie znaczy, że nie ma prawdy. Amicus Plato sed magis amica veritas jak powiedział Arystoteles.
- Nie znam łaciny - rozłożył bezradnie ręce staruszek.
- Przyjacielem mi Platon, ale prawda większą przyjaciółką - przetłumaczył Poeta.
- Teraz wiem dlaczego pana wygnali - rozjaśnił się stary - to zdanie w pana kraju musiało brzmieć jak rewolucyjne hasło. Ten Arystoteles nie jest tam przypadkiem zakazany?
- Jak dotychczas nie, ale za myślą Platona wprowadzono cenzurę, więc pewnie prędzej czy później będzie. Prędzej czy później też będą zakazywać coraz więcej i w końcu zaczną zabijać. Podejrzewam, że wtedy, gdy ocenzurują dzieła Platona.
- Tu się mogę z panem zgodzić - staruszek poprawił się na ławce - trudno powstrzymać coś co się zaczęło. Mieliśmy kiedyś położyć ogień zaporowy przed wsią. Był wyraźny rozkaz, żeby nie rozwalać chałup, bo wieś była nam przychylna i tamci właśnie dlatego ją zajęli. Nikt nie wiedział które działo pierwsze przeniosło, dosyć, że jedna chata zaczęła się palić. Jak już niechcący trafiliśmy w jedną, potem w drugą, trzecią, to w następne waliliśmy już specjalnie. Nikt z tego piekła nie wyszedł żywy. Potem odznaczyli nas bo wytłukliśmy cały ten wrogi oddział, a o cywilach jakoś zapomnieli. Może tamci ich nawet wymordowali wcześniej? Trudno powiedzieć.
- Tak właśnie będzie w moim kraju - westchnął Poeta - zaczęli ode mnie, ale na mnie nie skończą. Dalszy ciąg to tylko kwestia czasu.
- Nic nowego - przytaknął staruszek - a jednak chciałoby się uwierzyć w idealne państwo. Nawet we mnie zapala się jeszcze jakaś nadzieja, ale ci w pańskim kraju rzeczywiście nie zbudują prawdziwej sprawiedliwości. Nie powinni pana wypędzać, to był ich błąd.
- Kto wie, co było ich pierwszym błędem - zamyślił się Poeta - może w początkach każdego działania leży zawsze jakiś błąd? Może właśnie błąd jest istotą człowieczeństwa? Może błędów właśnie nie potrzeba poprawiać? Gdyby nie chcieli być idealni, zostawiliby mnie w spokoju i może nie byłoby wtedy lepiej, ale i nie gorzej, byłoby zwyczajnie, po ludzku. Oni nie popełnili błędu, mnie uznali za błąd i chcieli coś naprawić. Chyba naprawiając coś, coś też psujemy.
- Ot życie - podsumował staruszek - niech się pan cieszy tutejszym ciepłem i spokojem, to rzadkie na tym świecie.
Poeta pomyślał, że czas wrócić do domu, którego nie miał. Usłyszał jej głos, ten nie słyszany tak dawno głos. Gdyby udało mu się zebrać trochę pieniędzy na choćby używany magnetowid, choćby odtwarzacz. Pożegnał staruszka i poszedł parkową aleją przed siebie. Zawsze tu i teraz, myślał idąc, tu i teraz, tu i teraz, tu i teraz.
Dodaj komentarz