Śmierć Poety
Śmierć Poety trudna była do zdefiniowania w konwencjach, w których się z reguły mieści to poważne wydarzenie. Właściwie można powiedzieć, że była ona najzupełniej naturalna, Poeta umarł bowiem z wyczerpania sił twórczych, poetyckiej materii i talentu. Zabrakło mu po prostu słów, chęci do układania ich w niebanalne sensy i konceptu. Nie była to śmierć ciężka, chociaż trwała jakiś czas i poprzedzona była chorobą, powolnym słabnięciem i przedłużoną agonią.
Od kiedy Poeta przestał wstawać z łóżka, w jego sypialni, która pełniła także wszystkie inne funkcje mieszkalne, oprócz toalety rzecz jasna, choć w jakiś czas później, nie da się ukryć, że wśród niewielu mebli znalazł się tu także nocnik, więc w jego sypialni zaczęli pojawiać się przyjaciele. Zbiegło to się z czasem, kiedy opuściła go Muza. Nie odeszła tak od razu, robiła to na raty, ale wiadomo było, że nie wystąpi na pogrzebie w czarne sukni i kryjącej zapuchnięte oczy takiejże woalce. W czerni było jej nawet do twarzy, ale chyba nie lubiła poważnych uroczystości. W końcu właśnie z niej Poeta czerpał ironię i dogłębne widzenie absurdu, cóż więc dziwnego w tym, że zachowała się zgodnie ze swoim charakterem? Gdzie w końcu była Ksantypa, kiedy umierał Sokrates, gdzie Beatrycze, kiedy konał Dante? Muzy nie czuwają przy zmarłych, szukają tych, którzy mają jeszcze coś do powiedzenia. Odeszła jednak trzeba przyznać całkowicie dopiero wtedy, kiedy straciła wszelką nadzieję. Poeta odprowadził ją niemym wzrokiem do drzwi pokoju. Dalej niestety już nie mógł. Jego wzrok stracił przenikliwość, uderzył się boleśnie o ścianę i osunął na progu, bezsilny i nieruchomy jak jego właściciel. Nie podniósł się nawet, kiedy w chwilę po wyjściu Muzy pojawił się w drzwiach Mecenas.
- Ładna dziewczyna stąd wyszła - powiedział - nie wiedziałem, że znałeś kogoś takiego. Gdybym wiedział, może bym przyszedł wcześniej. No, ale jak mówią - uśmiechnął się - lepiej późno niż wcale. Nie cieszysz się widzę, mój przyjacielu, widząc mnie, a może cieszysz się w duchu, tylko nie masz już siły tego okazać? Żyjesz jeszcze przecież? Oddychasz, pomyśleć, że to oddech poety, poetyckie tchnienie, ileż siły było w nim kiedyś. Opowiem o tym wszystkim, no w każdym razie wszystkim, którzy zechcą słuchać. A zresztą przecież będą mówiły za ciebie twoje wiersze. Szkoda, że napisałeś ich niewiele, a może tylko nie wszystkie znam? Ech, ty mój drogi niewdzięczniku... Wiem, wiem artyści już tacy są, wybaczam ci, tę twórczą opieszałość. W końcu w poezji przecież nie ilość jest najważniejsza. Milczenie między wierszami powinno być długie, wtedy jeśli się już coś powie, to powie. Zastanawiam się czy nie masz do mnie ukrytego żalu, to znaczy o to, że moja opieka nie była wystarczająca. Jeśli tak jednak jest, nie masz racji. Wiesz, jakie nieszczęśliwe bywają dzieci nadopiekuńczych matek? Ja byłem jak ojciec, surowy, oszczędny, ale taki właśnie jedynie dla twego dobra. Może byś napisał więcej nie musząc tyle pracować, ale czy lepiej? Czyż niedostatek nie wyostrzył twojego talentu? Nie zabarwił twoich utworów tą charakterystyczną ironią ludzi znających życie? Gdybym ci więcej pomagał, stałbyś się pewnie jakimś tuzinkowym wierszokletą, popadłbyś w sielankowość, albo w jakąś sztukę dla sztuki. Nie nadawałeś się na poetę salonowego, blisko życia, to była twoja siła. I pomyśleć, że to w znacznym stopniu dzięki mnie, nie rozpieściłem cię, zmężniałeś, urosły ci metaforyczne muskuły. Byłeś nie jak jakaś rachityczna różyczka czy inna orchidea, ale jak mech, porost, kosodrzewina. Pewnie myślisz o Caiusie Cilniusu Mecenasie, tak, prawda nie byłem taki jak on, ale, między nami, ty też nie byłeś Wergiliuszem czy choćby Horacym. Co ja mówię, nie byłeś, nie jesteś, non omnis moriar przecież... Właśnie, nie ma sensu wyprawiać ci wielkiego pogrzebu, nie będzie skromny, taki jak twoje życie. Skromność to bardzo wielka zaleta. Pomyśl, kiedyś dzieci będą pisały w wypracowaniach - żył skromnie - czyż to nie wzruszające? Wielkość nie potrzebuje wspaniałej oprawy. Jakie znaczenie mają ramy w obrazach Leonarda czy Van Gogha? A właśnie, nie było ci chyba tak źle, skoro nie popełniłeś jednak samobójstwa. Z tym to zresztą też przesada. Piszą potem, że to z nędzy, z braku właściwego mecenatu. Tak naprawdę to w was poetach tkwi ta destrukcja. Hemingway na przykład nie był biedny i co z tego, że nie był poetą. Ilość samobójstw w bogatych społeczeństwach jest największa, a poetów tam nie ma zbyt wielu. I nikt przynajmniej nie powie, że umarłeś w opuszczeniu. Jestem przy tobie. - Mecenas popatrzył na Poetę - no, trzymaj się, na mnie już czas. Przyjdę jutro, ale jednak, gdyby to było nasze ostatnie spotkanie, to żegnaj, wierzę jednak, że zawsze będziesz z nami, duchem oczywiście, ech, ta wasza poetów siła fatalna...
Wyszedł. W drzwiach minął się z Wydawcą. Popatrzyli na siebie z niechęcią.
- Jak tam? - zapytał Wydawca - nie zmęczył cię ten bufonowaty hipokryta? Zawsze podziwiałem twoją cierpliwość do ludzi. Będzie teraz pozował na dobroczyńcę ludzkości - dzięki mnie świat został wzbogacony przez utwory tego przedwcześnie zmarłego geniusza – jak bym go słyszał. Zastanawiam się, czy nie umierasz przypadkiem z głodu. Pewnie by tak było, gdyby nie ja. Musisz przyznać, że gdyby nie praca u mnie byłoby z tobą marnie. Nie narzekałeś chyba na to, ile ci płaciłem? Czasu też nie zabierałem ci chyba zbyt wiele, zwłaszcza, że pisałeś nocami. Poezja jest jak nocny motyl, twoja Muza też była zdaje mi się czarna? Nie myślę o tej piosenkarce, w której się beznadziejnie zakochałeś, tylko o tej, wiesz zresztą. Od razu domyśliłem się, że to Muza. Tamten będzie teraz twierdził, że oczywiście on był twoim odkrywcą, a czyż to nie ja pierwszy powiedziałem, że masz talent? Wydawca ode mnie mniej doświadczony od razu by się rzucił, żeby cię drukować, ale ja jestem w tej branży fachowcem. Twoje wiersze musiały poczekać na swój czas. Właśnie czas. W naszych czasach potrzebne było właśnie to, co wydawaliśmy. Pamiętasz choćby to 101 sposobów przyrządzania twarożków? Robię teraz już czwarty dodruk, szkoda, że bez ciebie. Ten, który ciebie zastąpił nie jest poetą, muszę mu więcej płacić. W ogóle kiepsko zna się na literaturze, nie to co ty. Korekty robi marne, składa też byle jak i na komputerach się nie zna. Brakuje mi ciebie. W końcu byłeś jedyny w swoim rodzaju. Widzę to teraz wyraźnie. I wiesz, myślę, że nadszedł czas, żeby coś twojego wydać. Chciałbym mieć wyłączność. Nie uważasz, że twoje wiersze mogły powstawać dzięki temu, co u mnie zarobiłeś? Przecież nie zmyślam, te pieniądze to konkret. Może ich wartość jest wartością przyziemną, ale takie właśnie jest życie. Tak napisałeś kiedyś sam - Przyziemny Ikar - widzisz, pamiętam. Dobrze powiedziane. Apropo's, nie napisałeś czegoś ostatnio? Takie ostatnie wiersze mogą mieć swoje znaczenie i co tu ukrywać, wartość, tę przyziemną też. Nie wiem, jak będzie z twoimi prawami autorskimi. Nie masz rodziny... Nie napisałeś chyba jakiegoś głupiego testamentu? Czasami trzymały się ciebie nie najmądrzejsze pomysły. Cholera, mogłeś te prawa zapisać tej piosenkarce, albo jakimś dzieciom... Nie, chyba na szczęście nie pomyślałeś o tym. - Wydawca mówiąc to przeglądał papiery leżące na stoliku. - A gdzie trzymasz rękopisy? Prawda, pisałeś na komputerze. Szlag by trafił, nie znam się na tych maszynach. Nic to poproszę kogoś. Czy to będzie miało wartość rękopisu? Słuchaj, jeśli zabezpieczyłeś to jakimś hasłem, to napisz je. Jeśli teraz nie masz siły, to później, przed samą... no, wiesz, podobno zawsze się na chwilę polepsza. Głupio by było, gdyby coś z twojej twórczości zostało na zawsze w komputerze. Zresztą są chyba jacyś spece, którzy by sobie i z takim hasłem poradzili. Tak, chyba nie potrzebnie się martwię. Nie myśl, że ja tylko tak o pieniądzach, to taki zawód, wydawca jest jak Judasz, wydaje i bierze za to jakieś swoje srebrniki. Ktoś w końcu musi wykonać brudną robotę. I pomyśl, jaka to będzie sensacja. Pierwsze wydanie wierszy nieznanego szerzej zmarłego poety. Nigdy w życiu byś nie przypuszczał, że kiedyś tak właśnie będzie, a będzie. Wypromuję cię, słowo honoru. Twoja sztuka przeżyje cię, mnie może też. To jednak wielka rzecz - sztuka. Tak, nie masz powodu do zmartwień, przyjacielu. Kto za sto lat będzie pamiętał o mnie? Ty masz przynajmniej szansę. Może o mnie napiszą kiedyś - ten, co wydał wiersze Poety. Tak już nasz los, zwykłych zjadaczy chleba. Przechodzimy do historii dzięki wam, wieszczom. Jutro jest twoje. Wpadnę tu jeszcze z kimś od komputerów. Założę się, że coś tam jednak masz, na twardym dysku, tak to się chyba nazywa? Ktoś chyba puka...- Wydawca podszedł do drzwi - to czytelnicy - oznajmił z powagą - ten jest którego szukacie - powiedział do nieśmiałych kilku osób zaglądających do pokoju. - Na mnie już czas - pomachał ręką, trochę jakby przesyłając pocałunek.
Czytelnicy nadal onieśmieleni weszli do pokoju.
- My tylko na chwilę - odezwał się najodważniejszy - chcieliśmy prosić o autograf, ale pan już chyba nie ma siły podpisać się. Ja to nie tyle chciałem dla siebie, co dla córki. Czytała taki pana wiersz, był w piśmie dla dzieci. Nie znam się na poezji. Wie pan, jestem inżynierem. Jeśli czytam, to tylko takie tam, techniczne, ale córka jest bardzo zdolna. Chciałem jej zrobić przyjemność, ale trudno. Kupię jej coś pana.
- Tak ładnie pan pisał - wtrącił się drugi - do rymu, a czasami nie. Ja wolę te do rymu. Też kiedyś pisałem, ale jak to w życiu. Ożeniłem się, zacząłem ciężko pracować. Zwykły człowiek, to nie to co wy, artyści. Też chciałem autograf, przyniosłem nawet książkę, Poradnik niedzielnego ogrodnika. Tu jest pana nazwisko - o tu - korekta, skład, przygotowanie do druku i napisane, że pan. A może to jakiś krewny? Ale chyba pan. To bardzo ciekawa i pouczająca książka, chociaż nie wierszem. Może to nawet lepiej? Takie długie wiersze to są trudne. Kiedyś czytałem coś takiego, w szkole. Nie skończyłem. To znaczy nie skończyłem czytać, szkołę tak. Może jak będę na emeryturze...
- A ja nie rozumiem, co to znaczy - ucieczka galaktyk poza wszelki sens - wyrwała się nieco podstarzała już kobieta - to znaczy, że tam dalej nie ma już sensu? I czy pan wtedy rzeczywiście stał na moście? Ja lubię zrozumieć. A właściwie dlaczego pan się nie ożenił? Może pan jest ten..., ale przecież pisał pan też o dziewczynach. Ja lubię czytać o miłości. To chyba trudna ta pana poezja. Nie jestem bardzo wykształcona. Szkoda, że już pan mi niczego nie wytłumaczy. Ale to takie piękne, że zawsze płaczę.
Postali chwilę i wyszli. Nieśmiali jak przedtem. Poeta nie został jednak sam. Pojawili się przyjaciele i znajomi.
- Hej, mimo wszystko nieźle wyglądasz - zaczął Dawny - popatrz zawsze myślałem, że to mnie pierwszego dosięgnie. Nawet wtedy, w szkole. Wierzyłem już wtedy w twój talent. Przerosłeś nas wszystkich.
- Zaraz, zaraz - odezwała się Koleżanka po Piórze. - to się jeszcze okaże. Wybacz mi mój drogi szczerość, ale taka byłam zawsze i jestem nadal. Tak się nie pisze jak ty pisałeś. Nie sądzę, żeby śmierć dodała poezji twoim wierszom. Posłuchaj, co ostatnio napisałam - Idę ulicą...
- Znowu wiersze - skrzywił się Nieznajomy - cześć stary, pamiętasz mnie chyba. To była zima. Byłem nieco wstawiony, wychodzę z knajpy, patrzę idziesz ulicą i palisz papierosa. Tak mi coś kazało do ciebie podejść. Podchodzę i mówię - kopsnij szluga - a ty tak z marszu, prosto, bez zastanowienia się i zmrużenia powiek odpowiadasz - spierdalaj - krótko i wiadomo o co chodzi. Nie wiedziałem wtedy, że jesteś poetą. Teraz rozumiem. Twój Wydawca mnie odnalazł i poprosił o rozmowę. Może napiszę jakieś wspomnienia o tobie? Kto wie...
Poeta nie miał wielu przyjaciół. Gdyby teraz miał jeszcze siłę myśleć, pomyślałby, że może na szczęście. Nie myślał jednak. Patrzył się nadal nieruchomo w próg przy drzwiach. Jeszcze żył, ale jego życie jak zresztą od dawna kierowało się do wewnątrz. Postacie ludzi bliskich mu pozostawały poza tym światem, nie wchodziły w jego poetykę, rozpływały się poza jej granicami. Teraz wewnątrz Poety było pusto, no, może zostało kilka słów jak zostają w domach, z których wyprowadzili się mieszkańcy zupełnie nieważne nawet nie przedmioty, ale ich resztki. Poeta zagłębiał się w tę pustkę, bez nadziei już na cokolwiek i wtedy usłyszał jej głos. Śpiewała to co lubił najbardziej. Przypomniał sobie, że kiedy słyszał tą piosenkę pierwszy raz, dobiegała właśnie z takiego pustego domu, w którym ostatnie meble przykryto białymi pokrowcami.
- Jesteś - wyszeptał. Przestała śpiewać i popatrzyła na niego.
- Jestem - odpowiedziała - ale naprawdę jestem zupełnie inna.
- Zawsze tak myślałem - zgodził się - a jednak... coś jednak jest w tobie podobnego do tej, jaką sobie wyobrażałem.
- Może troszeczkę - uśmiechnęła się - oboje przecież jesteśmy artystami.
- Wydawało mi się właśnie, że podobnie czujemy, że jest w nas takie niewielkie podobieństwo - mówił.
- Poruszał cię mój śpiew - popatrzyła mu w oczy - ta wrażliwość - znowu się uśmiechnęła.
- Kiedy śpiewałaś mniej bolało - powiedział cicho - a raczej bolało inaczej, nawet przyjemnie.
- Próbowałam ukoić własny ból - opuściła oczy - czasami się udawało.
- Tak właśnie myślałem - spojrzał tak, jakby chciał wzrokiem pogładzić jej jasną twarz. - Jesteś taka inna, niż była ona, moja Muza, odeszła.
- One zawsze odchodzą - westchnęła współczująco - nie myślałeś, że mogę ją zastąpić?
- Nie - zaprzeczył - muzy nie śpiewają, nawet mało mówią, one tylko są, ty jesteś kimś więcej. Mogłabyś być moją siostrą, albo kochanką, ale nie muzą. Zresztą ty jesteś moją tęsknotą, albo moja tęsknota stała się tobą. Może dlatego spotykam cię właśnie teraz, kiedy to spotkanie nie ma już większego znaczenia. Może tylko takie, że mogę ci podziękować i za twój śpiew i za to, że nie jestem w tej chwili zupełnie sam.
- Miło mi - w jej głosie pojawiło się niespodziewane ciepło - ale tak naprawdę, to może ja powinnam być ci wdzięczna? Chyba nikt nie kochał mnie tak jak ty.
- Nie wiem czy to, co czułem, to była miłość - posmutniał - chyba nie nauczyłem się kochać, a jeżeli już, to tylko na odległość i kogoś, kto tak jak ty zawsze był niespełnieniem. Gdybym cię poznał wcześniej, pewnie wszystko bym popsuł. Teraz już nie zdążę.
- A może właśnie nam by się udało? - zastanowiła się - mogłabym pokochać tak wielkiego poetę, jakim jesteś i walczyć o spełnienie.
- Poetą byłem - powiedział spokojnie - i chyba nie takim wielkim. Czegoś w tym, co pisałem, brakowało, chyba przekonania, takiej siły, jaka była w twoim śpiewie.
- Jak siła może być w piosence? - prawie roześmiała się - to tylko taki przelotny motyl i w dodatku tyle ich fruwa.
- Smutny byłby świat bez motyli - westchnął - zaśpiewaj, proszę - poczuł, że słabnie - zaśpiewaj, dla mnie ostatni raz.
Kiedy słucham jej oczu,
zapatrzony w słowa,
a raczej usta,
rozumiem.
Co rozumiem? Co rozumiem? - pytał się, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi. Jej głos dobiegał z coraz większej odległości. Nie wiedział już nawet czy to ona śpiewa dalej, czy tylko on jeszcze ją słyszy. Wtedy pojawiła się tamta.
Nie była straszna. Nie wzbudziła nawet większego lęku. Oparła mu głowę na piersiach, poczuł jej lekkość i chłód. I już po wszystkim, pomyślał.
- Tak sądzisz? - usłyszał nagle - non omnis moriar - pamiętasz? W tym pokoju - mówiła nadal - mieszkał Poeta. Jak widzicie jest to taki sam pokój, jak wiele innych, może tylko trochę więcej w nim książek. Na tym komputerze Poeta napisał większość swoich najlepszych wierszy. Kiedy umarł, okazało się, że zabezpieczył dostęp do komputera hasłem. Dopiero po jakimś czasie udało się informatykom ponownie go uruchomić. Hasło brzmiało - motyl.
- To kłamstwo - pomyślał poeta - hasło brzmiało duppa, przez dwa p, żeby było trudniej zgadnąć.
- W tej gablocie widzicie bilet miesięczny Poety. Poeta lubił jeździć zwykłymi środkami lokomocji, bo tam poznawał ludzi i dlatego mógł tak dobrze opisać ich uczucia.
- Też kłamstwo - myślał Poeta - po prostu nie było mnie stać na samochód. Owszem przyglądałem się w tramwaju ludziom, zwłaszcza ładnym dziewczynom, ale to chyba każdy...
- A tu jest kaseta magnetowidowa, na którą Poeta nagrywał piosenki swojej ulubionej wykonawczyni. To była wielka i niespełniona miłość i piosenkarka ta stała się jego muzą czyli natchnieniem...
Poeta nie słuchał dalej. Chciał gdzieś odejść, tam gdzie byłoby cicho i spokojnie. Nie było jednak gdzie odejść, nie było nic, a właściwie to było jednak coś, tylko, że to coś było właśnie czymś zupełnie innym.