Zakochany Maciej Zbigniew Świątek
Maciej Zbigniew Świątek
Śmierć poety
Poeta zawsze zazdrościł tym, którzy potrafią śpiewać. Natura dała mu głos, który mógł się nawet podobać, ale nie obdarowała słuchem muzycznym. Właściwie postąpiła jeszcze przewrotniej, ponieważ znakomicie słyszał, kiedy ktoś śpiewając fałszował i dlatego sam siebie nie mógł słuchać. Odczuwał ten brak jako pewnego rodzaju kalectwo. Nie był jednak zawistny w stosunku do pełnosprawnych. Nie było w nim przysłowiowej złośliwości garbusów, kompleksów kulawych, nienawiści impotentów. W jego zazdrości był zupełnie nieskrywany podziw, który wobec niektórych muzyków przechodził w niemy zachwyt i takież samo uwielbienie. Dotyczyło to w dość naturalny sposób głównie niektórych śpiewających kobiet, których głos wypełniał jego wewnętrzny brak melodii i stawał się przewodnikiem ślepego na dźwięki. Postępowało za tym uczucie czegoś w rodzaju idealistycznej miłości, czy nawet spotykanego u ludzi ułomnych uzależnienia. Jako że jednak był realistą, zachowywał się jak przywiązany do masztu Odyseusz słuchający śpiewu syren. Muzyczne piękno torturowało go tym bardziej, ale było w tym też trochę masochistycznej rozkoszy. Muzyka była dla niego jak piękna kobieta, którą mógł podziwiać, ale której nigdy nie dane mu będzie posiąść i dodatkowo miał świadomość, że chodzi ona do łóżka z facetami nie dorastającymi mu do pięt.
Miłość Poety do znanej mu tylko z nagrań i ekranu telewizyjnego piosenkarki była nawet jak na niego trochę dziwna. Zakochiwanie się dorastających panienek w liderach zespołów młodzieżowych jest co prawda również niezrozumiałe, ale szukanie rozumu u nastolatek nie ma większego sensu. Bliższe uczuciom Poety byłyby raczej fascynacje wielkimi divami operowymi przeżywane przez podstarzałych melo i megalomanów. Może też było w Poecie echo miłości dawnych studentów do teatralnych gwiazdek czy szansonistek, jak się wtedy mówiło. Nie był więc Poeta w swojej postawie odosobniony, lecz pomimo to, taki rodzaj zauroczenia nie pasował do jego rozsądnej osobowości. Należy dodać, że tak też myślał, o tym co czuł, sam Poeta. Wstydził się drżenia, które ogarniało go na dźwięk głosu owej piosenkarki, starał się zapanować nad sobą, uświadomić sobie jasno własną śmieszność i cały nonsens wewnętrznej sytuacji. Wrażliwość jednak brała zawsze górę, a stan, w który popadał słuchając śpiewu owej artystki był czymś w rodzaju rozpłynięcia się w czasie i przestrzeni.
Trzeba przyznać, że piosenkarka ta rzeczywiście miała nieprzeciętny talent i autentyczną oryginalność brzmienia i ekspresji. Było w jej śpiewie rzeczywiste mistrzostwo, a styl interpretacji doprowadziła do perfekcji. Miała też wielu wielbicieli czy raczej, jak mówi się w dzisiejszych czasach, fanów. Trudno jednak powiedzieć jak wielu z nich przeżywało aż tak głęboko każde jej pojawienie się na ekranie. Poeta nie miał, niestety, okazji zobaczyć swojej ulubienicy na koncercie. Mieszkała bowiem i występowała na drugiej półkuli i właściwie można by się zastanowić, czy w tej dwubiegunowości, nie kryło się jakieś wyjaśnienie tajemniczego związku jaki Poeta odczuwał. Można by przypuścić, że byli dla siebie czymś w rodzaju dopełniających się antypodów i w tym sensie stanowili jedność. Pewne jednak jest, że artystka nie wiedziała nawet o istnieniu Poety i nie wiadomo, czy jej uczucia były ukierunkowane na kogoś nieznajomego mieszkającego po przeciwnej stronie globu. Przypuścić można co najwyżej, że dźwięczała w jej głosie jakaś nuta bliżej nieokreślonej tęsknoty, którą Poeta słyszał wyraźniej niż inni. Nie ma jednak pewności, że skierowana była do niego, jeśli w ogóle była. Poeta, chociaż czasami też coś podobnego przychodziło mu do głowy, nie miał jednak, aż tak dużego mniemania o własnej osobie, by stawiać się na równi z kimś tak jak obiekt jego marzeń godnym uwielbienia Myślał sobie, że jeśli już w jakiś sposób dopełnia śpiewaczkę, to tylko jako roznamiętniony słuchacz, ktoś, kto powoduje, że na wyimaginowanej widowni ostatnie puste krzesło zostaje zapełnione. Cieszyła go też myśl, że w swoim kraju jest jednym z nielicznych, którzy o istnieniu owej piosenkarki w ogóle wiedzą. Mógł w ten sposób czuć się niemal tak samo kimś jedynym dla niej, jak ona była jedyna dla niego.
Ciekawe w całej historii było również to, dlaczego to właśnie ona i jej muzyka tak bardzo Poetę poruszały. Kwestia dlaczego kogoś kochamy lub nie kochamy wydaje się zawsze niezbyt jasna. To samo dotyczy ludzkich gustów. Trudno powiedzieć dlaczego ktoś lubi pomidorową z kluskami, drugi z ryżem, a trzeci dostaje mdłości na widok takiej i takiej. Poeta też nie bardzo wiedział, dlaczego właśnie ona. Było coś w jej głosie, w sposobie wypowiadania, a raczej wyśpiewywania słów, coś w jej oczach, ustach, twarzy, charakterystycznym poruszaniu głową, uśmiechu, sposobie chodzenia. Coś też było w jej charakterze, osobowości, całej wewnętrzności, może też w sposobie w jaki śpiewała o miłości. Poeta nie dość dobrze znał jej ojczysty język, ale miała ona naprawdę znakomitą dykcję, teksty jej piosenek były dość proste i dodatkowo Poeta słuchał ich po wielokroć. Miłość była dla niej, sądząc z tych tekstów właśnie, najważniejsza i nic się poza nią nie liczyło. Była to miłość niezbyt skomplikowana, czasami szczęśliwa, czasami nie, w rodzaju - on poszedł na wojnę i zginął, a ona myśli, co by było, gdyby wrócił z nieba, albo jeśli widzisz niebo bez błękitu i rzekę, która nie płynie, to widzisz mnie taką jaką jestem bez ciebie. Była w tej śpiewanej miłości taka łagodna siła, a niekiedy lekka przekora, mówiąca pilnuj mnie, bo mogę odejść, ale nie były to groźby, które trzeba by było brać poważnie. Mimo całego temperamentu nie było w tej miłości szaleństw i nieprzewidzianych eksplozji, co Poecie bardzo odpowiadało. Uczucie Poety realizowało się głównie w słuchaniu i patrzeniu. Nie było też w jego fascynacji niczego z rodzaju nieczystych pożądań, jakie wzbudzają czasami aktorki czy piosenkarki na tyle niepewne swojej siły wokalnej, że oddziaływają na słuchaczy również wdziękami czysto cielesnymi. Trzeba jednak sprawiedliwie powiedzieć, że wybranka Poety była kobietą bardzo piękną i pożądania jak najbardziej godną. Jej uroda pozostawała jednak zawsze tylko efektowną oprawą do śpiewu, czyli była taka jak luksusowe opakowanie, kryjące pierwszorzędny towar. Poecie oczywiście jej powierzchowność podobała się. Nie oddzielał jej jednak od talentu muzycznego i może właśnie owo współgranie strony wizualnej z wokalną było tym, co robiło na nim szczególnie duże wrażenie. Dla piosenkarki charakterystyczny był zwłaszcza sposób w jaki poruszała kształtną głową. Czyniła to w sposób jakby niezamierzony, co sprawiało wrażenie, że są to jej naturalne reakcje na podkład muzyczny i tak chyba było w istocie. Pewna wątpliwość spowodowana jest tu aktorskim talentem artystki, równie naturalnym jak jej muzykalność. Możliwe, że poruszała głową w sposób całkowicie świadomy, i takoż samo świadoma była wyrazistość jej oczu. Nawet jednak w takim przypadku owa gestykulacja i mimika musiały być oparte na naturalnych predyspozycjach i tylko podkreślane świadomością jak dobrze zrobionym makijażem. Poetę rozbrajał również jej uśmiech. Był równie jak reszta starannie wypracowany, ale tak jak skomplikowana ewolucja w wykonaniu znakomitego gimnastyka sprawiał wrażenie lekkości i niewymuszoności. Oczywiście jego początki tkwiły również w naturalnych predyspozycjach. Można by więc powiedzieć, że ulubienica Poety była naturalnej urody diamentem tak oszlifowanym, że stała się rzadkiej piękności brylantem, który nie tracąc nic ze swojej pierwotnej natury, zyskiwał olśniewający wręcz blask. Zgodnie też z zaleceniem, aby nie rzucać pereł przed wieprze, pełnię talentu i całą resztę dodatków mógł ocenić właściwie tylko prawdziwy znawca i dlatego też mimo wszystkich swych zalet, piosenkarka nie należała do idoli rozhisteryzowanych tłumów. Kochało ją jednak wielu i miała swoją stałą i wyjątkowo wierną publiczność.
Tak naprawdę można by jedynie pozazdrościć Poecie gustu w wyborze tego kobiecego ideału, chociaż był to wybór naturalny i zupełnie pozbawiony wpływu woli, poczyniony wręcz wbrew niej. A jednak Poeta nie był szczęśliwy. Dręczyło go poczucie niemożności spełnienia w jakiś bardziej od idealistycznego konkretny sposób swojej miłości. Bo rzeczywiście była to miłość. Miłość jednostronna i beznadziejna, podobna jaką musieli przeżywać kiedyś Petrarka czy Dante. Czuł się więc skazany na wieczną bierność kogoś, kto tylko słucha, patrzy i odczuwa. Było w tym okrucieństwo losu znane być może tylko osobom sparaliżowanym, niemoc w gruncie rzeczy godna największego pożałowania. Jego uczucia nie mogły w żaden sposób znaleźć swojego ujścia i upodobniały go do kogoś, kto znalazł się na pustyni z workiem pieniędzy, ale bez kropli wody. Poeta nie wiedział, co z ową miłością zrobić, czuł swoją śmieszność, ale im bardziej starał się narastające w nim uczucie opanować, tym bardziej okazywał się wobec niego bezradny. Ulgę odczuwał jedynie słuchając jej piosenek, jak narkoman, który przestaje cierpieć tylko po zażyciu środków odurzających, których potrzebuje zresztą w coraz większych dawkach. Pocieszała go czasami rozpaczliwa myśl, że piosenkarka owa znudzi mu się, przeje jak zbyt często jedzone lody, że w ten właśnie sposób uwolni się od niej. Przerażała go jednak pustka, jakiej musiałby wówczas doznać, a jeśli pojawiłby się ktoś następny w podobny sposób, byłoby to tylko zamienienie siekierki na kijek. Zdawał sobie sprawę, że przyczyny jego cierpienia tkwią w nim samym, że widać już taki jest, że musi kochać kogoś nieosiągalnego i przeżywać tęsknoty, które nie mają szansy na zaspokojenie. Czasami wydawało mu się, że jednak w tym przypadku nie do końca tak jest. Uważał, że gdyby piosenkarkę tą jakimś cudem poznał osobiście, jego do niej miłość niekoniecznie musiałaby wygasnąć. Nawet jednak w takim przypadku, cóż życie wielokrotnie bywa zaskakujące, nie sądził, by jego uczucia zostały odwzajemnione. Nie był ani szczególnie przystojny, ani bardziej niż przeciętnie interesujący, właściwie jedynie ta ukryta w nim i nie potrafiąca się uzewnętrznić wrażliwość wyróżniała go spośród tłumu. Czy mógł liczyć, że dla kogoś takiego jak ona to wystarczy? Nie wiedział, jacy mężczyźni się jej podobają, co w nich ją pociąga, czego w facetach nie lubi lub uważa za odpychające. Kiedyś przeżył chwilę grozy, kiedy pomyślał sobie, że ona może wcale nie chce, żeby ją podziwiał, że w może w gruncie rzeczy jest dla niej kimś w rodzaju niewidzialnego natręta, że jego adoracja w żaden sposób nie jest dla niej przyjemna. Odczuł potem smutek i niepewność. Pocieszyła go dopiero myśl, że w rzeczywistości nie jest chyba dla niej nikim specjalnie ważnym i nie ma żadnych szans, aby się kimś takim stać. Nie miał już więcej złudzeń, że realna sytuacja jego miłości może się kiedyś zmienić i jako najlepsze rozwiązanie uznał próbę zgłębienia jej sztuki oraz istoty dręczącego go problemu. Miał nadzieję, że jeśli w ten sposób nie uwolni się od swojej obsesji, to uzyska do niej przynajmniej jakiś dystans, pozwalający na niejakie złagodzenie własnych cierpień.
Największy problem był w tym, że kiedy jej słuchał, nie potrafił myśleć. rozpływał się w powietrzu, znikał, nie było go. Rozum stawał kompletnie ogłupiały wobec irracjonalności uczuć, odczuć i zmysłów. Usiłował posłużyć się więc jako metodą kontemplacją, ale nie bardzo wiedział jak to się robi. W poczuciu bezradności Poeta byłby pewnie jeszcze bardziej nieszczęśliwy, gdyby nie wszystko to, co przeżywał słuchając swojej faworytki. Zaczynało do niego powoli docierać, że to co czuje, to nic innego jak czysta miłość, sama esencja tego uczucia, ekstrakt pozbawiony wszelkich zbędnych dodatków, pewien rodzaj niemal anielskości. Ludzkość zna takie stany mając na nie określenia choćby takie, jak znajdować się w siódmym niebie, czy być wniebowziętym. Wniebowzięcie to było jednak łagodne, pełne delikatnego uśmiechu, który właściwie nie wiadomo już czy należał do niej, czy do niego. Z zewnątrz nie było widać w Poecie jakiejś szczególnej zmiany. Żył tak jak dotąd w niczym niewyróżniający się sposób, nieco nieśmiały, nikomu nie przeszkadzający. Wewnątrz był coraz bardziej wypełniony swoją miłością i jej muzyką. W pewnym momencie poczuł wręcz nawet przepełnienie. Doszedł do wniosku, że jednak musi coś z tym zrobić, bo w innym razie ów nadmiar rozsadzi go, wybuchnie, zamieni się w psychiczną chorobę, albo jeszcze coś gorszego. Wtedy to właśnie napisał list do piosenkarki.
Droga moja
I co ja mam do pani napisać? Słowa, nawet tylko napisane, będą brzmiały śmiesznie. Pani wie, że słowa brzmią, pani sama nadaje im brzmienie. Ja wiem, co to śmieszność. Może jednak, kiedy będzie je pani czytała, zabrzmią jak piosenka? Pani potrafiłaby zaśpiewać nawet mój list. Śmieszność, właściwie się jej nie boję, dawno odkryłem, że są na świecie gorsze rzeczy. To dziwne, ale śmiano się ze mnie zwykle wtedy, kiedy nie robiłem nic śmiesznego. Zaśpiewałem i śmiano się, napisałem wiersz i śmiano się, powiedziałem - kocham - i śmiano się. Kiedy pani śpiewa, nikt się nie śmieje, tak samo, kiedy pani napisze piosenkę, któż by się śmiał, kiedy pani mówi - kocham. Może jedynie w zestawieniu ze mną byłaby pani śmieszna? Ja śmieszny jestem nawet z panią. A może jednak nie? Może widząc nas razem nikt by się nie śmiał? Pytano by tylko - kto jest ten ktoś obok niej? Stałbym się może nawet interesujący?
Ale dosyć pisania o sobie. Pomyśli pani, że jestem egocentrykiem, a ja tylko zwyczajnie nie wiem, co do pani napisać. Po co w takim razie piszę? Dlatego, że nic innego nie przyszło mi do głowy. Mógłbym tylko słuchać, jak pani śpiewa, właściwie to mi wystarcza. Chciałbym jednak, żeby pani wiedziała, że jestem. Jest taki ktoś, kto słucha pani śpiewu i nigdy nie ma dość, i właśnie to powoduje, że chce mi się żyć. Informuję zatem panią, że żyję. Co więcej, chcę żyć nadal, żeby słuchać jak pani śpiewa. Mam też trochę innych powodów, ale pani śpiew, to jeden z ważniejszych, w każdym razie jest to przyjemniejsze od strachu przed śmiercią. Nie, nie miewam samobójczych zamiarów, tylko czasami, tak jakoś nie chce się i wtedy słucham pani.
Pani chyba też czasami bywa smutna. W smutnych piosenkach jest pani bardzo piękna, piękniejsza nawet niż w wesołych, a w każdym razie inaczej piękna. Ja wiem, że ten smutek, to tylko siła pani talentu, aktorstwo. Widzę, że kryje się pod nim pani uśmiech. Tak ślicznie się pani uśmiecha i tak pięknie nie uśmiecha. Światem można się zachwycać w słoneczne i bezchmurne dni, prawda? To dobrze, że pani jest na tym świecie i dobrze, że ja jestem, bo przecież inaczej nie mógłbym pani słuchać. Czasami ten świat jest wspaniały tak jak pani, czasami, ot taki sobie, jak ja. Tyle jest na nim różnych różności i wszystkie na raz. Ja i pani na tej samej planecie, w różnych miejscach, ale w tym samym czasie. To nic, że kiedy tu już noc, tam gdzie jest pani, dzień. Ja kładę się spać bardzo późno, więc jeszcze nie śpię kiedy pani się budzi. Właśnie tak jak teraz.
Przed snem zawsze słucham pani piosenek, jednej, dwu, nawet kilku, czasami jednej kilka razy. Kiedy się budzę jeszcze je słyszę. To bardzo przyjemne. Nic nie umiem pani za to dać. Co może dać piosenkarce pojedynczy słuchacz? Przecież gdyby się tak zdarzyło, że tylko ja przyszedłbym na pani koncert, byłoby pani przykro. Jeśli jednak na sali są tysiące ludzi, to moja nieobecność jest niedostrzegalna i tylko mnie jest przykro, że mnie nie ma. Listów też pewnie dostaje pani dużo. Chyba to nawet wszystko jedno czy wyślę swój, czy nie. W końcu tak to już jest, nie wszyscy możemy być tacy wspaniali, tacy ważni, tacy jedyni. Pani dla mnie jest wspaniała, ważna i jedyna. Czasami mam nadzieję, że tym się wyróżniam z tłumu pani wielbicieli, tym, że ja bardziej, najbardziej. Pewnie są jednak tacy, co myślą podobnie, przecież tak trudno nie kochać, jak pani śpiewa.
Nie wiem, jak to jest z tą moją miłością - czy kocham pani śpiew, czy panią za to jak śpiewa, czy gdyby pani nie śpiewała, moje uczucia byłoby takie samo. Gdyby jednak pani nie śpiewała, to nie byłaby pani. Kiedy pani nie śpiewa, bardzo mi tego brakuje. Zwróciłem na panią uwagę, jak tylko pierwszy raz usłyszałem, ale tak naprawdę nie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Śpiewała pani wtedy jedną ze swoich wesołych piosenek i mnie też od razu zrobiło się wesoło, ale zakochuję się chyba na smutno, pewnie też tak bym się upijał, ale nie piję, wolę słuchać jak pani śpiewa. Od razu spodobał mi się pani głos. Nie jest wysoki, ale też nie jest zbyt niski i ma to się chyba tak nazywa ciekawą barwę, od razu można go rozpoznać. Więc spodobał mi się ten głos, pani też, ale wtedy wyznam szczerze byłem pod urokiem innej piosenkarki, trochę podobnej do kogoś, kogo kiedyś kochałem. W miarę zapominania o tym kimś, moja fascynacja tamtą piosenkarką słabła. Dzisiaj już tylko ją lubię. Poza tym zauważyłem, że zaczęła się czesać jak pani. Chyba nie tylko w tym stara się panią naśladować, ale stała się przez to podobna do echa. Pani śpiewa, echo odpowiada, naśladuje, przekręca. Powtórzę jednak jeszcze raz, że pani głos od razu podobał mi się bardziej, a tamta to tylko przez to podobieństwo.
Wtedy nadawali tylko pani wesołe piosenki i wtedy zaczynałem lubić pani uśmiech, ale też przeczuwałem w pani coś tajemniczego. Zauważyłem wtedy, że jest pani bardzo kobieca To odkrycie trochę mnie zdziwiło, bo jakoś do tej pory pojęcie kobiecości wiązało się dla mnie z długimi włosami, a pani nosi krótkie. To z pewnością dlatego, że w ten sposób lepiej widać pani piękną szyję, a także twarz, w której jest tyle wyrazu. Ma pani też bardzo kształtną głowę i te krótkie włosy też to podkreślają. Kiedyś trochę malowałem, nie były to dobre obrazy, ale nauczyłem się niektóre rzeczy spostrzegać. Dzisiaj jest pani dla mnie uosobieniem mojego ideału kobiecości. Dokonała pani rewolucji w moim widzeniu kobiet. To jednak nie stało się tak szybko.
Zaczęło się od tego teledysku, w którym pani występuje z takim znanym aktorem i on panią przestaje kochać, a pani nie może się z tym pogodzić. Niech on sobie będzie znanym aktorem, ale ktoś, kto by przestał panią kochać, byłby przede wszystkim idiotą. Słuchałem tej piosenki i oglądałem panią w niej wiele razy i zawsze robiło mi się zimno, zupełnie tak, jakby to mnie ktoś porzucił czy opuścił. Chyba taki właśnie efekt chciała pani wywołać w słuchaczach.
Potem nadali takie czarno-białe video i pani tłumaczyła dlaczego ono nie jest kolorowe. Słabo znam pani ojczysty język, ale pani mówi i śpiewa z taką dobrą dykcją, że prawie wszystko rozumiem. Kiedy obejrzałem ten teledysk kilka razy i zrozumiałem całą piosenkę, dotarło do mnie jak wielką jest pani artystką. Tamta od tej pory przestała już dla mnie istnieć, inne właściwie też.
Myślałem, że niczym więcej już mnie pani nie zaskoczy i nagle nadali jeszcze jedno dawne nagranie. Jest w nim pani ubrana na biało i pokój, w którym pani śpiewa też jest biały, wszystko jest na biało. I nigdy dotąd nie odczułem czegoś takiego. Mógłbym panią w tej piosence oglądać bez przerwy, zwłaszcza, że prawie cały czas pokazują pani twarz. Boże, jaka pani jest piękna, a śpiewa pani jeszcze piękniej. Patrzę na panią, słucham pani i nic poza panią i pani śpiewem nie istnieje. Wszystko inne jest białe, jakby niczego innego nie było, jakby nic innego nie było potrzebne. Tylko słuchać i patrzeć, patrzeć i słuchać i nic więcej.
Najdziwniejsze jest to, że nie odczuwam wobec pani żadnego pożądania. Jest pani przecież niezwykle pod tym względem atrakcyjna. Dostrzegam urok pani ciała i kształtów, ale nie opadają mnie pokusy. Może czuję się obezwładniony pani śpiewem? W jakimś sensie chciałbym jednak panią mieć. To jednak jakaś pozazmysłowa chęć posiadania, chęć połączenia się z panią w świecie inaczej materialnym niż ten rzeczywisty. To podobne uczucie jakie przeżywa się patrząc na obrazy, czytając wiersze czy w inny sposób obcując ze sztuką. Pod pani wpływem czuję się artystą i może właśnie dlatego piszę ten list? Namalować bym pani nie potrafił, nawet nie będę próbował, jakiejś szczególnej muzyki we mnie nie ma, tę pustkę wypełniają pani piosenki, pozostają tylko słowa i to słowa w języku, którego pani nie zna.
Wydaje mi się, że podobnie odczuwamy sztukę, jako coś bardzo prostego i pięknego, co nagle okazuje się bardziej złożone, głębsze, a potem jeszcze głębsze, co przyciąga coraz mocniej, przykuwa do siebie i wtedy zaczynamy się zmieniać, stajemy się inni, lepsi. Taki właśnie się staję słuchając pani piosenek, bo każda z nich to od początku do końca sztuka. Ci co lekceważą piosenki chyba nigdy nie słuchali pani. Pani piosenki, to nie słowa czy wiersze, to nie muzyka, to właśnie piosenki. Dzięki nim zrozumiałem, że piosenka to coś odrębnego, co jest, co trzeba stawiać na równi z innymi dziełami sztuki. Dziełem sztuki jest również pani, może nawet nie tylko, kiedy śpiewa. Zna pani zapewne historię Pigmaliona i Galatei? Z panią stało się odwrotnie, z żywej kobiety zamieniła się pani w posąg, a potem ten posąg ponownie ożył i znów stał się rzeźbą i istnieje pani dla mnie w owej przemienności żywa i nieosiągalna, prawdziwa i będąca złudzeniem, stająca się częścią mnie samego i tak właśnie ode mnie daleka. Może gdybym panią poznał naprawdę prysnąłby urok, a może pogłębiłby się jeszcze? Tego nie wiem, ale wiem, że stała się pani moją miłością, nie dlatego, że jestem w pani zakochany, ale dlatego, że gdyby mnie zapytano jak wygląda miłość, odpowiedziałbym - tak jak ona, tak jak pani.
Kończę już. Przed snem posłucham jak zwykle pani piosenek, zwłaszcza tej z białym tłem. Czyta pani w niej list, wyobrażę sobie, że to mój.
Przelanie swoich uczuć na papier nieco mu ulżyło. List wypadałoby jednak wysłać. Tymczasem pojawił się dość istotny problem. List należałoby przetłumaczyć na język znany śpiewaczce, ale Poeta na tyle dobrze językiem tym nie władał, a poprosić kogoś o tłumaczenie, wstydził się. Nie miał zresztą pewności, że tłumaczenie wiernie odda to, co chciał swojej dalekiej ukochanej przekazać. Mógłby co prawda postarać się udoskonalić swoje językowe umiejętności, to jednak musiałoby potrwać, a jego uczucia domagały się jakiegoś w miarę prędkiego ujścia. Zastanawiał się, czy nie wysłać tego listu bez przetłumaczenia, licząc na to, że w otoczeniu piosenkarki znajdzie się ktoś, kto go przetłumaczy. Wydało mu się to jednak zbyt ryzykowne. Jego ulubienica mogła listu nigdy nie przeczytać, a Poecie jednak na tym zależało. Cztery więc drobno zapisane kartki leżały nie wysłane na biurku Poety równie bezradne jak on sam.
Właściwie można by powiedzieć, że Poeta był ot zwyczajnym życiowym nieudacznikiem, do tego mającym jakieś tam odchylenia psychiczne, bo przecież nikt przy zupełnie zdrowych zmysłach nie zakochuje się w piosenkarce oglądanej jedynie w telewizji. Mimo wszystko byłoby to jednak uproszczenie sprawy. To prawda, że Poeta był człowiekiem przeciętnym, takim jak większość chodzących po ulicy. Nie był od innych ludzi z tłumu ani lepszy, ani gorszy. Trudno tę anonimową masę uznać w całości za nieudaczników. Kto ich tam wie, czy też nie są zakochani w jakichś aktorkach, aktorach, może nawet znacznie gorszych pod względem talentu i urody od tej, którą pokochał Poeta. Sztuka mimo obojętniejącego na piękno i wartości świata, oddziałuje nadal na niektórych. Niewątpliwie uzależnienie Poety było czymś znacznie bardziej wartościowym od alkoholizmu czy narkomanii. Jego naiwność była może rzeczywiście śmieszna, ale czy nie jest śmieszny każdy zakochany idący jak ciele na pasku swojego uczucia? A czy nie są śmieszni ci niezakochani mijający obojętnie piękno, którego jeszcze nadal tyle wokół nas? No tak, ale mógł się przecież zakochać Poeta w kimś realnym, z kim mógłby się ożenić, mieć dzieci lub tylko przeżyć prawdziwy romans, czy choćby tylko niewinny ale rzeczywisty flircik. Byłoby to w końcu zupełnie normalne i chociaż może oprócz przyjemności dostarczyłoby także jakichś strapień, to miałby Poeta przynajmniej możliwość realnych działań, jakiś wpływ na swoją sytuację, jakieś możliwości jej rozwiązania. Czy jednak ten konkretny świat nie jest w gruncie rzeczy bardziej złudny i nieprawdziwy od tej indywidualnej rzeczywistości, w której znalazł się Poeta? Jego bezradność wobec miłości była zdecydowanie bardziej autentyczna od pozorów panowania nad życiem i uczuciami, jakie ma większość ludzi. Muszą się oni znaleźć dopiero w jakiejś sytuacji ekstremalnej w rodzaju utraty pracy, zdrowia, ukochanej osoby, aby uczucia bezradności w całej pełni doświadczyć. Poeta odkrył tę tajemnicę miłości niejako wprost, bezpośrednio, w czystej formie.
Patrząc na to jeszcze inaczej, czyż idealistyczna miłość do kogoś pięknego, utalentowanego i odległego nie ma w sobie więcej mocy niż realizujące się w pożądaniu miłości do osób, których może nawet wcale nie kochamy? Na które godzimy się, nie odnajdując tej jednej, jedynej, wymarzonej? Ileż w uczuciach wielu ludzi wszelkiego rodzaju niespełnień i niedosytów rozpaczliwie pokrywanych słowami lub inną zwykle pozorną i pozbawioną sensu aktywnością. Nad miłością Poety patronat objęła sztuka i może większą wartość mogłaby jej nadać jedynie religia. Te wzniosłości, wyśmiewane od czasów Don Kichota, były przecież kiedyś jak najbardziej realne i chyba nadal wydają się piękniejsze od naszych dzisiejszych zbiologizowanych ideałów. Czyż też u podstaw każdej miłości nie leży tęsknota? Czy przypadkiem, kiedy tęsknota znika, nie kończy się również miłość?
Nie sądzę, żeby te argumenty przekonały kogokolwiek, choćbym mnożył je podpierając wszelkiego rodzaju filozofiami. Nie ulega jednak kwestii, że w pewnym stopniu zazdroszczę Poecie jego uczucia. Znalazł jednak swój ideał i chociaż nie było mu dane zbliżyć się do niego, o ileż dalej ja jestem od swojego? Przecież nawet nie wiem, czy jakiś mój istnieje. Tak więc śmiech w tej historii wydaje mi się zupełnie nie na miejscu. Jeśli już, niech to będzie uśmiech śpiewającej piosenkarki, odbity w uśmiechu siedzącego przed telewizorem Poety.